Po 11 latach od pojedynku Rockets z Knicks, znów czekają nas nie lada emocje. Spurs podejmować będą Pistons w ostatnim starciu NBA Finals 2005. Nie wolno spać tej nocy! Ci którzy oglądali tamten mecz, pamiętają prawdziwą "strzelnicę" jaką urządził sobie obrońca nowojorczyków John Starks. Koszykarz, który był bliski przesądzenia sprawy tytułu w meczu numer 6, w decydującym spotkaniu w Houston nie zdołał trafić ani jednego z 11 rzutów za trzy, łącznie mając skuteczność 2/18 z gry. - Z mojego punktu widzenia to było wspaniałe - powiedział Robert Horry, który w 1994 roku grał w barwach ekipy z Houston. W meczu numer 7 "Rakiety" pokonały Knicks 90:84, zdobywając mistrzostwo ligi. - Mam nadzieję, że duch Johna Starksa przejdzie do Chauncey'a Billupsa, albo jednego z nich. Presja decydującego starcia będzie jednak równa zarówno dla Horry'ego jak i Billupsa. Zespół, który lepiej z nią sobie poradzi, weźmie wszystko. Od 22 czerwca 1994 roku nie było takiego meczu, a Spurs nie grali w siódmym spotkaniu od 1990 roku czyli debiutanckiego sezonu Davida Robinsona. Jednak w barwach ekipy z Teksasu jest Horry, który w swoich ostatnich pięciu występach w pojedynkach numer 7 za każdym razem był po zwycięskiej stronie. Tak było kiedy grał w Rockets, a później w Lakers, zdobywając łącznie pięć pierścieni. - To jest jedno z najradośniejszych uczuć w życiu. W kolejności zaraz po tym, kiedy rodzą Ci się dzieci. To jest jak słodki cukierek, chcesz zaraz następnego - powiedział skrzydłowy Spurs, który rzutem za trzy na 5,8 s przed końcem dogrywki przesądził losy meczu numer 5 na korzyść podopiecznych Gregga Popovicha. Tak wielu pozytywnych doświadczeń ze spotkań numer 7 nie ma wprawdzie żaden z graczy Pistons, ale ich dobre wspomnienia są za to całkiem świeże. Niespełna trzy tygodnie temu obrońcy tytułu wygrali w Miami w decydującym starciu z Heat, a w poprzednim sezonie wygrali u siebie z New Jersey Nets w półfinale Wschodu. "Tłoki" przegrywały 2-3 w obu seriach, a w ostatnich dziesięciu meczach, w których jedno zwycięstwo potrzebne im było do zakończenia rywalizacji, mają bilans 10-0! Większość graczy Spurs zagra po raz pierwszy w meczu numer 7. To będzie nowość dla Tima Duncana, Manu Ginobilego, Tony'ego Parkera i Nazra Mohammeda, ale mają oni za to po swojej stronie statystykę. Z poprzednich piętnastu meczów numer 7 w historii walki o tytuł w NBA, przyjezdni wygrali tylko trzy razy, ostatnio w 1978 roku. W dodatku od czasu wprowadzenia formatu 2-3-2 w finale żadna drużyna nie wygrała meczów numer 6 i 7 na wyjeździe. Żadna z ekip nie wygrała także dwóch siódmych meczów na wyjeździe w jednym "postseason". Pistons będą musieli uczynić to w starciu ze Spurs, którzy nie przegrali dwóch spotkań z rzędu na własnym parkiecie w tym sezonie. - Kocham to - stwierdził Billups. - Myślę, że tak wielu zawodników za bardzo się ekscytuje i staje się bardzo niecierpliwymi. Dlatego podchodzę do tego pojedynku z wielkim spokojem i chcę grać jakoby to był mecz numer 1. Ginobili i Duncan przyznają, co nie jest częste wśród zawodowych sportowców, że będą się denerwować przed czwartkowym finałem finałów. Pistons nie mają takich problemów, co może znaczyć, że lekka przewaga psychiczna jest po ich stronie. - Przeciwko temu zespołowi wszystko może się zdarzyć - wyjaśnił Ginobili. - Jednak uważam, że wszystko będzie w porządku. *** Transmisję z meczu numer 7 w NBA Finals 2005 przeprowadzi Canal+ Sport. Początek o godz. 2.45 w nocy z czwartku na piątek.