Wszyscy oni byli także bohaterami meczów playoffs, które amerykański miesięcznik "Hoop" wybrał do piątki niezapomnianych pojedynków "postseason" w historii. Dziennikarze czasopisma, kierując się chronologią, zaczynają od meczu numer 6 finałów z 12 kwietnia 1958 roku. To był jedyny sezon w okresie od 1956 do 1969, kiedy to "Celtowie" Reda Auerbacha nie zdobyli tytułu. Zostali pokonani przez St. Louis Hawks, których gwiazdą był Bob Pettit. We wspomnianym spotkaniu silny skrzydłowy zdobył 50 punktów, w tym 19 z ostatnich 21 dla swojego zespołu, prowadząc "Jastrzębie" do zwycięstwa 110:109. Kolejną magiczną - wg "Hoop" - datą w NBA Playoffs był 16 maja 1980 roku. Przy stanie 3-2 dla Lakers w finałowej rywalizacji z Sixers kontuzji doznał lider "Jeziorowców" Kareem Abdul-Jabbar. Nieobecność centra w meczu numer 6 w Filadelfii powodowała, iż większość obserwatorów była przekonana o nieuchronności siódmego pojedynku. Tak się jednak nie stało za sprawą "Magica" Johnssona. 20-letni wówczas "rookie" nominalnie występujący na pozycji numer 1 rozegrał chyba mecz swojego życia. Grając w trakcie spotkania na rozegraniu, na skrzydle oraz na centrze (!) uzyskał 42 punkty oraz zapisał na swoim koncie 15 zbiórek i 7 asyst. Podopieczni Paula Westheada wygrali 123:107 i wywalczyli mistrzostwo. Wśród bohaterów playoffs z pewnością nie mogło zabraknąć "Air" Jordana. Amerykańskie czasopismo wyróżniło jednak Michaela za przegrany pojedynek numer 2 w I rundzie "postseason" w 1986 roku z Celtics. Jordan rzucił w Bostonie 63 punkty i był nie do zatrzymania przez gospodarzy. "Byki" przegrały po dwóch dogrywkach. Do magicznej piątki zostało także wybrane starcie z wciąż biegającym po parkietach NBA Reggie Millerem. Na 18 sekund przed końcem meczu numer 1 finału Konferencji Wschodniej 7 maja 1995 roku Knicks prowadzili z Pacers 105:99. Niektórzy z kibiców w Madison Square Garden zbierali się już do wyjścia, kiedy stało się coś niewiarygodnego - Miller zdobył 8 punktów w ciągu 8,9 s (!!!). Najpierw trafił za trzy, by po chwili przechwycić piłkę i rzucić kolejną "trójkę". Tak więc w ciągu 5,4 s był już remis, a będący - jak sam później przyznał John Starks - z wrażenia spudłował w rewanżu dwa wolne. Nowojorczycy tym razem sfaulowali Reggie’ego, a ten pewnie wykonał wolne, zapewniając sukces podopiecznym Larry Browna. Pacers wygrali całą serię 4-3. Na deser dziennikarze z "Hoop" zostawili pojedynek z 2002 roku w finale Zachodu pomiędzy Lakers a Kings. Ekipa z Sacramento prowadziła w rywalizacji 2-1, a w czwartym pojedynku w Staples Center miała dwupunktową przewagę na 11 s przed końcem. Podopieczni Phila Jacksona mieli ostatnią szansę, ale ich akcja w ataku była bardzo chaotyczna i kiedy wydawało się, iż wynik jest już przesądzony, piłka wpadła w ręce stojącego na obwodzie Roberta Horry'ego. Skrzydłowy Lakers przymierzył i... trafił równo z końcową syreną. Zespół z LA zwyciężył całą serię 4-3, wygrywając mecz nr 7 na parkiecie rywali jako ostatni - na razie - team w NBA. Fachowcy z "Hoop" musieli przygotować swoją listę jeszcze przed rozpoczęciem trwających playoffs. W nich był już jeden z pewnością wybitny pojedynek - Nets pokonali na wyjeździe Pistons 127:120 po trzech dogrywkach. Do pierwszego dodatkowego czasu gry doprowadził niewiarygodnym rzutem... z połowy boiska rozgrywający "Tłoków" Chauncey Billups. - Nie jestem wyczerpany, jestem dumny - powiedział po spotkaniu szkoleniowiec Pistons Larry Brown, którego podopieczni wygrali rywalizację w półfinale Konferencji Wschodniej 4-3.