Jest kilka fundamentów amerykańskości - święto dziękczynienia, święto niepodległości, a ze sportowych wydarzeń - Super Bowl i finały NBA - nie ma ważniejszych wydarzeń dla amerykańskiego kibica. Pierwszy mecz tegorocznych finałów najlepszej ligi świata zdecydowanie spełnił oczekiwania - Boston Celtics, którzy chcą zdobyć tytuł nr 18 (na razie mają 17 - tyle samo co ich odwieczni rywale z LA Lakers) pokonali Dallas Mavericks 107:89. To Celtowie, którzy mieli najlepszy bilans fazy zasadniczej byli faworytami, ale Mavs mają słoweńskiego gwiazdora Lukę Doncicia. Bałkański koszykarz, mimo że był najskuteczniejszy na parkiecie, rzucił aż 30 punktów, był osamotniony i znalazł się dziś w cieniu bałtyckiego rywala. Łotysz Kristaps Porzingis wrócił po kontuzji, Celtowie czekali na niego przez cały maj i warto było - center z Bostonu rzucił 20 punktów i był motorem napędowym gospodarzy. Od początku obaj rywale grały ofensywnie tak jakby zapomnieli o słynnym haśle propagowanym przez Chucka Daly, trenera Detoit Pistons, że "atak sprzedaje bilety, ale to obrona wygrywa tytuły". Nikt nie miał tremy, dominowała gra "up tempo", początkowo wśród Mavs skuteczny był Kyrie Irving, w latach 2017-19 rozgrywający Celtics, chociaż w Teksasie pełni nieco inną rolę - przez większą część meczu piłkę w rękach ma Luka Doncić, dla którego to były pierwsze w karierze finały NBA. Rywale szli łeb w łeb, aż wreszcie w połowie kwarty Derrick White dwa razy trafił zza łuku i dał sygnał do ataku - Boston wygrał ten fragment gry aż 23:5. Do gry weszli rezerwowi coś sprawiło, że ofensywy rywali nieco się zacięły - do czasu! Bardzo skuteczny był łotewski rezerwowy Celtów, Kristaps Pozringnis. Boston Celtics lepsi od Dallas Mavs. Pierwszy krok w drodze po 18 tytuł mistrzów NBA Łotysz przez cały maj leczył kontuzję i zaliczył prawdziwe wejście smoka na powrót, trafiał praktycznie wszystko i do przerwy miał już 18 punktów, najwięcej wśród gospodarzy. Celtics utrzymywali w pierwszej połowie wysoką, 40-procentową skuteczność rzutów za 3 punkty, z kolei goście trafiali mniej więcej co piąty rzut. Celtom na tym etapie wychodziło wszystko. Już po 22. minutach złamali granicę 60 punktów. Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem gospodarzy aż 63:42 - to trzecie najwyższe prowadzenie w pierwszym meczu finałów w historii NBA. Na początku trzeciej kwarty prowadzenie gospodarzy spadło poniżej 20 punktów. Doncić zaczął nadawać właściwy rytm drużynie, która miała najlepszy czas w meczu. Celtowie z kolei wyraźnie stracili rezon i przestali trafiać - na 4 minuty Luka trafił chyba z 10 (!) metrów i było zaledwie 72:64 dla gospodarzy. Game on? Jayson Tatum i bostończycy mieli inne plany, po jego "trójce" sytuacja wróciła do normy i 16-punktowego prowadzenia Celtics, którzy przed decydującą kwartą prowadzili wyraźnie - 86:66. Pięć minut przed końcem Celtics osiągnęli 100 punktów, a trener Mavs, świetny kiedyś rozgrywający, dziś trener Jason Kidd rzucił ręcznik i dał pograć rezerwowym. Spotkanie zakończyło się rezultatem 107:89 dla Boston Celtics. Kolejne spotkanie w TD Garden odbędzie się w nocy z niedzieli na poniedziałek czasu europejskiego. Boston Celtics - Dallas Mavericks 107:89 (37:20, 26:22, 23:24, 21:23) Boston: Brown 22, Tatum 16, White 15, Holiday 12, Horford 10 - Porzingis 20, Hauser 8, Mychajliuk 2, Kornet 2, Pritchard 0, Brissett 0. Dallas: Doncić 30, Washington 14, Irving 12, Gafford 8, Jones 5 - Hardy 13, Green 3, Kleber 2, Lively 2, Hardaway 0, Powell 0, Exum 0.