W pierwszym spotkaniu, wygranym przez "Celtów" 98:88 gospodarze dominowali nad zespołem z Kalifornii w wielu elementach gry; w oczy rzucała się zwłaszcza większa agresja w grze i zdecydowanie lepsza postawa zawodników z ławki. Podopieczni trenera Phila Jacksona wiedzieli, że muszą wspiąć się na wyższy poziom, aby w meczu numer dwa nawiązać bardziej wyrównaną walkę z najlepszą ekipą sezonu zasadniczego i postarać się wyrównać stan rywalizacji przed przenosinami do Los Angeles na kolejne spotkania. Zadanie domowe odrobione Pierwsza kwarta drugiego spotkania pokazała, że "Jeziorowcy" odrobili zadanie domowe po czwartkowej porażce. Grali z większym zębem, żwawiej poruszali się pod atakowanym koszem, a z obroną gospodarzy radzili sobie szybko przedostając się pod samą tablicę. Po kolejnej zbiórce w ataku naładowanego ogromną dawką energii Lamara Odoma i łatwych punktach spod kosza Lakers prowadzili już 15:8. Duet Kevin Garnett - Ray Allen ani myślał przyglądać się jednak rosnącemu prowadzeniu gości. Najlepszy obrońca sezonu podjął wyzwanie grających twardo i skutecznie pod tablicami Odoma i Pau Gasola, drugiemu dwukrotnie nie zadrżała ręka i na niespełna 4 minuty przed końcem kwarty Boston doprowadził do wyrównania (17:17). Na domiar złego dla zespołu z LA szybko boisko z dwoma przewinieniami opuścić musiał Kobe Bryant, który po raz kolejny bardzo ambicjonalnie potraktował pojedynek z Allenem. Finisz pierwszej części gry - za sprawą rezerwowego Jordana Farmara - należał jednak do gości (22:20). Show Leona Powe Drugą kwartę trener Jackson rozpoczął w eksperymentalnym ustawieniu. Co prawda ta część meczu w NBA zarezerwowana jest dla zmienników, ale na parkiecie zabrakło miejsca dla całej trójki gwiazd LA; Bryanta, Odoma i Gasola. Może była to szansa dla rezerwistów, aby zrehabilitowali się za słaby występ w meczu numer jeden, ale ci nie sprostali zadaniu. Tymczasem po przeciwnej stronie parkietu szalał inny rezerwowy - Leon Powe. Atletycznie zbudowany silny skrzydłowy Bostonu kipiał energią, raz za razem wbijając się pod kosz. Głównie za jego sprawą, przy biernej postawie obrony LA, przewaga "Celtów" bardzo szybko sięgnęła dziesięciu punktów (36:26). W końcówce pierwszej połowy po raz kolejny gospodarze zawęzili szyki obronne odpierając pogoń rywali (41:37), dzięki czemu zdobyli kilka łatwych koszy i do szatni schodzili w wyśmienitych nastrojach (54:42). Pogrom LA Lakers O trzeciej kwarcie zawodnicy i kibice "Jeziorowców" chcieliby pewnie jak najszybciej zapomnieć. Co prawda 16-punktowe prowadzenie Celtics (62:46 po rzucie z dystansu Pierce'a) Lakers zdołali nieco zretuszować (68:59), ale po przerwie dla trenera Bostonu Doca Riversa całkowicie oddali inicjatywę rywalom. Do końca kwarty gospodarze zdobyli 15 punktów tracąc zaledwie dwa (83:61), a koncertową grę kontynuował Powe, który w efektowny sposób wykańczał precyzyjne podania Rajona Rondo (16 asyst). Wielkie spustoszenie pod koszem ekipy trenera Jacksona siał także Pierce. Przed przenosinami serii do Kalifornii, Lakers mają poważny problem z jednym z liderów Celtics, ponieważ Vladimir Radmanović nie jest dla niego godnym rywalem w defensywie. Dogrywka wisiała na włosku Wysokie prowadzenie wyraźnie uśpiło gospodarzy. Co prawda kiedy rozgrywający chyba mecz życia (przynajmniej na parkietach NBA) Powe wykorzystał dwa rzuty wolne, Celtics prowadzili 87:66, ale kolejne minuty należały do odradzających się Lakers. Uśmiechy z ust miejscowych kibiców całkowicie znikły na minutę i trzy sekundy przed końcem spotkania, gdy Radmanović przechwycił podania do Jamesa Poseya i - mimo wyraźnych kroków - zdobył dwa punkty z kontrataku (104:100 dla Celtics). Kolejne posiadanie piłki nie przyniosło zdobyczy punktowej dla nerwowo grających gospodarzy. Chwilę później dwa osobiste wykorzystał Bryant i zapachniało dogrywką (104:102). Na finiszu ciężar gry wziął na swoje barki Pierce, pewnie egzekwując dwa rzuty wolne na blisko 23 sekundy przed końcem. Wygraną Bostonu, również z osobistych, przypieczętował Posey. Po dwóch spotkaniach w Bostonie rywalizacja w finale NBA przenosi się do Los Angeles. Trzeci mecz już w nocy z wtorku na środę polskiego czasu. Boston Celtics - Los Angeles Lakers 108:102 (20:22, 34:20, 29:19, 25:41) Boston: Pierce 28 (8 asyst, 4x3), Powe 21, Garnett 17 (14 zbiórek), R.Allen 17, Posey 8, Perkins 7, Brown 6, Rondo 4 (16 asyst, 6 zbiórek), Cassell 0. Los Angeles: Bryant 30 (8 asyst), Gasol 17 (10 zbiórek), Radmanović 13 (10 zbiórek, 3x3), Odom 10 (8 zbiórek), Fisher 9, Farmar 9 (3x3), Vujacić 8, Turiaf 4, Walton 2, Ariza 0. Stan rywalizacji (do czterech zwycięstw) 2-0 dla Celtics.