Po dwóch wygranych meczach przed własną publicznością fani NBA zastanawiali się jak spiszą się Celtics, kiedy batalia o mistrzostwo przeniesie się do Staples Center w Kalifornii. W tegorocznych rozgrywkach play-off Boston występuje bowiem w dwóch postaciach; mocarza pewnie zmierzającego po mistrzowskie pierścienie (grając u siebie) i ligowego średniaka poza własną halą. O zmiennym obliczu Celtics przekonały pierwsze rundy play-off. Z Atlanta Hawks i Cleveland Cavaliers podopieczni Doca Riversa ani razu nie wygrali na wyjeździe i o awans bili się dopiero na własnych śmieciach. Halę rywali koszykarze z Bostonu odczarowali jednak w samą porę - w rywalizacji w finale Konferencji Wschodniej przeciwko Detroit Pistons. Trzeci mecz wielkiego finału przywrócił jednak fanom Celtics złe wspomnienia. Z trio filarów zespołu jedynie Ray Allen zagrał na wysokim poziomie, a Kevin Garnett i - usprawiedliwiony nieco kontuzją kolana - Paul Pierce wypadli znacznie poniżej oczekiwań. Efekt? Pierwsza porażka w finale Lakers. Przez blisko 3/4 czwartego spotkania finału zanosiło się na powtórkę z rozrywki i kolejną porażkę Celtics poza Bostonem. Napędzani bezbłędną grą Odoma Lakers błyskawicznie wyszli na wysokie prowadzenie. W połowie pierwszej kwarty prowadzili 16:6 i niepocieszony trener Celtics Doc Rivers wziął czas, próbując w ten sposób wybić gospodarzy z uderzenia. Zabieg nie poskutkował. Lakers kontynuowali grę z czasów legendarnego showtime Magica Johnsona i systematycznie powiększali przewagę. Po pierwszej kwarcie zanosiło się na pogrom Celtics, przegrywających 14:35. Dominacja gospodarzy trwała w najlepsze także w drugiej (58:40 do przerwy) i przez sporą część trzeciej kwarty (68:48). Wysokie prowadzenie wyraźnie uśpiło "Jeziorowców", którzy chyba zbyt szybko uwierzyli w wygraną. Tymczasem wystarczyło zaledwie kilka minut, by goście z Bostonu całkowicie odrobili straty. Pod koniec trzeciej części gry do stanu 71:73 doprowadził PJ Brown, a na początku ostatniej wyrównał bohater drugiego meczu - Leon Powe (73:73). Prowadzenie dla Lakers zdołał odzyskać jeszcze zupełnie niewidoczny wcześniej Kobe Bryant (81:79), ale chwilę później to goście byli w lepszych humorach prowadząc po rzucie rezerwowego Eddiego House'a 84:83. Na minutę i 13 sekund przed końcem rzutem z dystansu popisał się James Posey i przewaga Celtics wzrosła do pięciu punktów (92:87). Gospodarze nie składali jednak broni i dwukrotnie doszli rywali na trzy punkty (92:89, 94:91). Na niespełna 16 sekund przed końcem spotkania zwycięstwo Celtics przypieczętował Ray Allen. Znakomity strzelec ekipy z Bostonu w sytuacji sam na sam ośmieszył wręcz Saszę Vujacicia prostym zwodem i rzutem o tablicę powiększył dorobek gości (96:91). Lakers próbowali jeszcze desperacko wrócić do gry o zwycięstwo, ale Kobe Bryant nie trafił za trzy punkty, a chwilę później Vladimir Radmanović nie opanował piłki w narożniku boiska. Faulowany w ostatnich sekundach Eddie House wykorzystał jeden z dwóch rzutów wolnych i rezerwowi Celtics mogli wbiec na parkiet, by wraz z kolegami fetować milowy krok w stronę mistrzowskiego tytułu. Celtics będą mogli zapewnić sobie mistrzostwo w nocy z niedzieli na poniedziałek polskiego czasu. Piąte spotkanie finału zostanie rozegrane w Los Angeles. W przypadku wygranej gospodarzy rywalizacja na ewentualne mecze numer 6 i 7 przeniesie się do Bostonu. Los Angeles Lakers - Boston Celtics 91:97 (35:14, 23:26, 15:31, 18:26) Los Angeles: Odom 19 (8/11 z gry, 10 zbiórek), Gasol 17 (10 zbiórek), Bryant 17 (10 asyst), Fisher 13, Radmanović 10, Ariza 6, Vujacić 3, Farmar 3, Walton 3, Turiaf 0. Boston: Pierce 20 (7 asyst), R. Allen 19 (9 zbiórek), Posey 18 (4x3), Garnett 16 (11 zbiórek), House 11, Rondo 5, Brown 3, Powe 3, Perkins 2, Cassell 0, T. Allen 0. Stan rywalizacji: 3-1 dla Celtics.