Piłkę ma w ręku LeBron James, dostępu do kosza broni Richard Hamilton. Recepta na porażkę gospodarzy? Może w dwóch pierwszych meczach, ale na swoim parkiecie LeBron spokojnie wyskakuje w górę, trafia i daje Cavaliers prowadzenie 86:82 oraz końcowe zwycięstwo 88:82. Tego wieczoru "King James" zasłużył na swój marketingowy przydomek kończąc wieczór z dorobkiem 32 punktów, 9 zbiórek i 9 asyst. - To był najważniejszy mecz w moim życiu - trafnie powiedział po meczu 22-latek, który w trzecim spotkaniu finałów Konferencji Wschodniej wart był dla Cavaliers każdego płaconego za niego centa. Detroit Pistons prowadzą w serii 2-1, ale kolejny mecz ponownie na parkiecie Cavaliers. Trener Detroit Flip Saunders, który wychował się na przedmieściach Cleveland, zawsze lubi tu przyjeżdżać, bo może zjeść z rodzicami ulubione pierogi. Nie jestem pewien, czy właśnie pierogi nie przydałyby się jako posiłek przed następnym meczem jego koszykarzom, którzy ciągle wyglądają na parkiecie tak, jakby brakowało im energii. Nie mieli tego problemu gospodarze, którzy szybko odskoczyli na prowadzenie 7:0 (3. minuta) i 18:11 (8. minuta) zanim ktoś w Pistons zdał sobie sprawę, że gra już się toczy. James szalał po parkiecie ( 7 punktów i 2 asysty w 8 minut), a potrzeba było dopiero niczym nie wyróżniającego się dotychczas Chrisa Webbera, którego 9 punktów pozwoliło Pistons zejść do szatni remisując 22:22. Nie wiadomo, czy James grał tak dobrze, ponieważ po raz pierwszy w tym... sezonie przyszedł na salę trzy godziny wcześniej, by potrenować rzuty za trzy punkty, czy też Pistons tym razem nie mieli sposobu, żeby go zatrzymać. Nie było tego sposobu widać w drugiej kwarcie, kiedy Cavaliers zdobyli 24 punkty, z których połowę miał na koncie właśnie koszykarz z numerem 23 na trykocie. Cavs bardzo go potrzebowali, bo kiedy Pistons zdobyli pierwsze cztery punkty w drugiej kwarcie i zanosiło się na więcej (pudła Rasheeda Wallace?a i Hamiltona), LeBron zdobywa w ciągu trzech minut 6 punktów, wyrównując stan meczu na 31:31. Pistons po raz ostatni mają prowadzenie na cztery minuty przed końcem pierwszej połowy (43:40), ale jeśli już do końcowej syreny statystykę Pistons czyta się jak popis nieudolności (dwie straty i faul Webbera, kroki i strata piłki Billupsa, dwie straty Prince'a) i niemożności zdobycia choćby jednego punktu, to prowadzenie do przerwy Cavs 46:43 ma jak najbardziej sens. Trzecia kwarta to jedyna, którą w tym meczu LeBron chciałby zapomnieć (1 punkt, dwie straty), ale nawet jego chwilowa (jak się szybko okazało) niedyspozycja nie przeszkodziła Cavaliers objąć po rzutach nareszcie aktywnego Zydrunasa Ilgauskasa prowadzenie 53:45. Wystarczyło to na... zaledwie 27 sekund podczas których Wallace dwukrotnie trafił za trzy punkty, swoją "trójkę" dołożył Billups i najpierw był remis, później skromne, jednopunktowe prowadzenie gości (63:62) przed decydującą kwartą meczu. Czwarta kwarta to już tylko King James Show. Zaczynając od trafienia za trzy punkty w pierwszych 15 sekundach, poprzez spektakularny wsad - z faulem - nad rękoma broniącego kosza Wallace'a czy trafienia za trzy punkty na 2.28 min przed końcem meczu dającego zespołowi z Cleveland prowadzenie 84:76. Nie było jednak ważniejszego - przynajmniej do tej pory - kosza w karierze LeBrona niż ten opisany we wstępie na 23 sekundy przed końcem spotkania. - Zostawiłem w niedzielę wszystko, co umiem na parkiecie. Wygranie tego meczu to była różnica między podjęciem walki, bo przegrywamy w finale Konferencji tylko 1-2 albo postawienie się w niemożliwej sytuacji, bo Pistons prowadzą 3-0. Pierwszą szanse wykorzystaliśmy. Teraz czas na drugą - powiedział James. Przemek Garczarczyk z Cleveland Finał Konferencji Wschodniej: 2. Cleveland Cavaliers - 1. Detroit Pistons 88:82 (22:22, 24:21, 16:20, 26:19) Cavs: LeBron James 32 (9 as.), Zydrunas Ilgauskas 16, Sasza Pavlović 13, Drew Gooden 12, Daniel Gibson 9, Larry Hughes 6. Pistons: Rasheed Wallace 16, Chris Webber 15, Chauncey Billups 13, Tayshaun Prince 13, Antonio McDyess 8, Flip Murray 8, Richard Hamilton 7, Carlos Delfino 2. Stan serii 1-2.