Dwa dni po zdobyciu rekordowych 60 punktów Allen Iverson, obrońca Philadelphii 76ers, rzucił ich trochę mniej (38), ale jego drużyna wygrała z New York Knicks 106:105. "Odpowiedź" zanotował także 10 asyst, w tym tę najważniejszą, po której Marc Jackson zdobył zwycięskiego kosza. - Nie wiem, ile więcej ciepłych słów mogę powiedzieć o Allenie. On jest jedyny w swoim rodzaju - powiedział Jim O'Brien, coach "Szóstek. Iverson zagrał rewelacyjnie w pierwszej połowie, w której rzucił 31 punktów. W kolejnych dwóch kwartach nie szło mu już tak dobrze, ale zakończył mecz z przyzwoitym procentem rzutów z gry (11 z 24) i fantastycznym z wolnych (15 z 17). - Po meczu, w którym zdobyło się 60 punktów trudno jest wyjść na parkiet i nie myśleć o tym. Kibice pytają się: "ile tym razem rzucisz?, czy to będzie 60, czy 70?, a ja mogę odpowiedzieć tylko jedno - tyle, ile potrzeba, aby wygrać - stwierdził Allen. Koszykarze z Filadelfii w czwartej kwarcie zmarnowali 11-punktową przewagę i w końcówce przegrywali 104:105. Wtedy piłkę dostał oczywiście Iverson, ale będąc pilnowanym przez dwóch rywali oddał ją do Jacksona, który nie zmarnował dobrej pozycji, zapewniając "Szóstkom" ważne zwycięstwo. Zespołowa gra zapewniła ekipie z Detroit wygraną w meczu z Bucks. "Tłoki" w całym spotkaniu zanotowały 32 asysty, przy tylko czterech stratach. - Mieliśmy już kiedyś na koncie 32 asysty, ale cztery straty, tego jeszcze nie było - cieszył się Chauncey Billups, który rzucił 17 punktów. - To barzdo fajne. Przyjemnie jest grać w ten sposób - dodał obrońca mistrzów NBA. Rasheed Wallace zdobył także 17 "oczek", w tym osiem w decydującej drugiej kwarcie, a Richard Hamilton dodał 16. Cztery straty w meczu to wyrównany klubowy rekord, który został ustanowiony w lutym 1997 roku w meczu przeciwko Golden State Warriors. Rekord NBA wynosi tylko trzy zgubione piłki. W spotkaniu w Phoenix Suns wygrali z Utah Jazz 136:128. Dla obu drużyn były to największe zdobycze punktowe w tym sezonie. Gospodarzy do wygranej poprowadził Amare Stoudemire, który rzucił 42 "oczka", w tym 29 w drugiej połowie. 22 punkty dodał Quentin Richardson, a 19 i 18 asyst Steve Nash. "Słońcom" na pewno trochę pomogły kontuzje dwóch podstawowych graczy gości. W drugiej kwarcie urazów nabawili się najpierw Andriej Kirilenko, a później Carlos Boozer, a do przerwy "Jazzmeni" prowadzili 62:58. Nie pomogły 34 punkty Gilberta Arenasa, ani 30 Antawna Jamisona. Washington Wizards przegrali w Nowym Orleanie z Hornets 96:98. Zwycięstwo gospodarzom zapewnił Dan Dickau, celnie wykonując wolne na 4,5 s przed końcem. "Trójka" Arenasa równo z końcową syreną nie trafiła do kosza. Dickau był jednym z sześciu graczy "Szerszeni", którzy zakończyli poniedziałkowe spotkanie z dwucyfrowym dorobkiem punktowym. W ekipie ze stolicy Stanów Zjednoczonych taki wskaźnik mieli tylko wspomniani Arenas i Jamison. To plus fakt, że zawodnicy z ławki Hornets byli lepsi od swoich odpowiedników w Wizards, zdobywając 39 punktów przy 12 rywali, zadecydowało o wygranej drużyny z Nowego Orleanu. - Nasi "ławkowicze" zagrali bardzo dobrze. Wielu graczy miało wkład w to zwycięstwo - powiedział Dickau. Szkoda, że wśród nich nie było Macieja Lampego, który nie pojawił się na parkiecie ani przez minutę. Po tym meczu zespół z Nowego Orleanu, który wygrał 11 spotkań i przegrał 41, opuścił ostatnie miejsce w lidze. Gorszy bilans od "Szerszeni" mają teraz Atlanta Hawks i Charlotte Bobcats, które z bilansem 10-39 zamykają tabelę Southeast Division. Zobacz wyniki oraz zdobywców punktów w meczach z 14 lutego