Każdy sportowiec marzyłby o takim scenariuszu, aby po zakończeniu przez niego kariery pozostała po nim trwała spuścizna. Coś, co inny będą chcieli naśladować, a nawet - to już w ogóle sytuacja niepoślednia - jedno z zagrań doczekałoby się swojej autorskiej nazwy. Marcin Gortat nie był wirtuozem koszykówki, ale od lat ciężkim treningiem fizycznym pracował na to, aby na pozycji środkowego, czyli zawodnika rozbijającego się pomiędzy innymi dryblasami, posiadać atuty, dzięki którym będzie cenionym zawodnikiem. Mierzący 211 cm wzrostu łodzianin, w którego żyłach płynie krew zmarłego niedawno ojca, dwukrotnego brązowego medalisty igrzysk olimpijskich Janusza Gortata, również na parkietach pokazywał charakter wielkiego wojownika. Gortat bezwzględny dla poprzedniej władzy. "Kompromitacja goniła kompromitację" To wszystko zaprowadziło go na koszykarskie salony, czyli miał przywilej wiele sezonów spędzić pośród największych gwiazd, w najbardziej elitarnej lidze świata - NBA. A wracając do firmowego dziedzictwa, to właśnie za sprawą naszego zawodnika do koszykarskiego słownika wszedł termin "Gortat screen". - To zasłona na "swoim" zawodniku, która powoduje miejsce na penetracje zawodnika z piłką. Nazwa pochodzi od Marcina Gortata, który prawdopodobnie jako pierwszy zaczął ją stosować. Zasłona ma na celu uniemożliwienie udzielenia pomocy przez obrońcę. Przy tego typu zasłonie należy uważać na faul ofensywny. Ruchome zasłona lub zbyt mocne blokowanie obrońcy może być interpretowane przez niektórych sędziów za faul - fachowo wyjaśnia profil Getbetter na Facebooku. - Gortat zyskał rozgłos dzięki temu konkretnemu zagraniu w Waszyngtonie, na rzecz Johna Walla i Bradleya Beala. Głównie to Wall skorzystał na umiejętności tego wielkiego człowieka do ustawiania tego specyficznego typu zasłony - to już z kolei wpis na jednym z anglojęzycznych portali, z dołączonym do tego krótkim nagraniem, by zobrazować na czym polega "firmówka". Również te wspomnienia przewinęły się w obszernej rozmowie Gortata z "Przegląd Sportowy Onet", ale nie tylko. Dzisiaj 40-latek z dużą ochotą reaguje na wszelkie wydarzenia ze świata polityki, chcąc przedstawić własny punkt widzenia. Toteż nieprzypadkowo autor rozmowy zauważył, że częstotliwość jest tak duża, że niemal każdy portal informacyjny pisał już na ten temat tekst. "Właściwie tylko jeden 'zawodnik' mógłby panu w tym dorównać - Zbigniew Boniek" - zwrócił się dziennikarz. "Przecież i mi zrobiono świństwo". Marcin Gortat ujawnia szczegóły A następnie, jakby na dowód tych słów, Gortat opowiedział historię, która dotknęła go osobiście. I pomimo faktu, że upłynęło od niej trochę czasu, wciąż doskonale ją pamięta jako "okropną manipulację". - Przecież i mi zrobiono świństwo. To była czysta manipulacja, gdy TVP poprosiła, żebym spotkał się z polskim dziennikarzem, który przyleci do Los Angeles. Dziennikarz miał przylecieć LOT-em i mieliśmy rozmawiać o ruchu bezwizowym do USA. Powiedziałem OK, bo LOT od kilku lat był jednym z głównych partnerów mojej fundacji i wiedziałem, że dla nich ruch bezwizowy to superbiznes. Zgodziłem się, że będę kimś w rodzaju przewodnika. Spotkaliśmy się w hotelu, ale... materiał został tak zmontowany, że ja niby witałem na lotnisku pierwszego pasażera bezwizowego, który przyleciał z Polski LOT-em! Zdjęcia były spod hotelu, a pokazano, jakby były z lotniska, gdzie w ogóle nie byłem. Okropna manipulacja, a przecież zrobiono to w takiej drobnej w gruncie rzeczy sprawie. Myślę, że pamiętasz falę hejtu, jaka wtedy na mnie spłynęła - zżyma się Gortat.