Odpadł LeBron James i jego Cavaliers, nie ma pojedynku "Króla" z "Czarną Mambą" więc Ameryka wyłączyła telewizory. Klątwa Bryanta? David Stern, komisarz NBA zawsze twierdził, że jego liga dlatego jest tak interesująca, że marketingowcy potrafią pokazać nie jedna czy dwie, a wiele gwiazd najlepszej ligi świata. Dwa pierwsze mecze finałów ściągnęły przed telewizory olbrzymiej stacji ABC zaledwie 13,5 milionów widzów, pomimo, że transmitowane były w najlepszym czasie antenowym. Jak zły jest to wynik? W ostatnich 22 latach, od 1987 roku jest to jedna z pięciu najniższych oglądalności w historii finałów i nawet pojedynek z 1999 roku , kiedy spotkały się drużyny New York Knicks i San Antonio Spurs ściągnął przed telewizory prawie 3 miliony więcej fanów basketu. Tegoroczne mierne wyniki finałów nie są niczym specjalnym, choć gra w nich taka gwiazda pierwszej wielkości jak Kobe Bryant. Pomimo jego perfekcji na parkiecie i pieczołowicie budowanego przez NBA statusu gwiazdy, jego fani nie są zbyt skorzy do śledzenia jego wyczynów podczas finałów. Jego pięć ostatnich finałów od 2000 roku miało przeciętną oglądalność około 19 milionów telewidzów, czyli tylko 2,5 miliona więcej niż włączało telewizory, kiedy Bryanta nie był na parkiecie. To kolejne cztery miliony mniej niż ściągały przed telewizory mecze finałowe w latach 90. , kiedy nawet nie było w finałach Michaela Jordana. Od 1984 roku, Los Angeles Lakers z Kobe Bryantem są jedną z najmniej oglądanych drużyn w finałach! Dlaczego? "Kobe jest zbyt polaryzującą osobowością, wielu fanów sportu nie zwraca na niego uwagi, po prostu jest dla nich obojętny" - mówi w fachowym "Forbesie" Bob Dorfman, specjalista marketingu z Baker Street Advertising z San Francisco. "Sporo ludzi uważa go za całkowicie sztuczną, wymyślona dla potrzeb reklamy osobowość". I nawet fakt, że niewielu już pamięta o sprawie napaści seksualnej z 2004 roku w Kolorado (zarzuty zostały odrzucone) i potrafił odbudować swój wizerunek, byłoby - zdaniem Dorfmana - błędem sądzić, że nie ma to już żadnego znaczenia dla ludzi, którzy zastanawiają się czy oglądać finał Orlando - Los Angeles. Nawet zeszłoroczny finał, kiedy Kobe występował na parkiecie obok takich gwiazd Boston Celtics jak Kevin Garnett czy Paul Pierce, oglądało przeciętnie zaledwie 10,6 miliona widzów, plasują ten wynik w szóstce najgorszych od 1986 roku. Nie pomogło nawet nawiązanie do nostalgii legendarnych pojedynków Larry Birda i Magica Johnsona z lat osiemdziesiątych, kiedy każdy mecz finałów NBA oglądało przeciętnie ponad 21 milionów widzów - tyle samo, ile śledziło wyczyny Chicago Bulls i numer 23 w latach 90. Czy udział LeBrona Jamesa pomógłby oglądalności finałów i samego Kobe Bryanta? Niekoniecznie. W 2007 roku, kiedy "Król" grał przeciwko San Antonio Spurs, seria przeszła do historii jako najgorzej oglądana w historii - tylko 6,9 miliona fanów. Bez względu więc na to co słyszymy od władz NBA czy samego LeBrona, że nie ma znaczenia dla władz ligi czy "Król" będzie grał w Cleveland czy w jednym z czterech głównych sportowych ośrodków w USA (Chicago, Nowy Jork, Boston, Los Angeles), jest to olbrzymia różnica dla sponsorów i samego NBA. Liga zrobi wszystko po pomóc LeBronowi w podjęciu decyzji czy po sezonie 2009/2010 przenieść się do Nowego Jorku. Nie pomoże to kieszeni LeBrona, bo o ile więcej może jeszcze zarabiać, ale na pewno pomogłoby oglądalności koszykówki "made in NBA" w całych Stanach. To jedyny sposób, by powróciły czasy, kiedy oglądanie w akcji Jordana było niemalże obowiązkiem i stylem życia. Jeśli LeBron nie zamieni Cleveland na Broadway, NBA będzie musiała się ostatecznie pogodzić z faktem, że liga bez Jordana już nigdy nie będzie tak popularna jak kiedyś. Przemek Garczarczyk z Bostonu