Zostały mu obie, o czym przekonałem się, kiedy na godzinę przed pierwszym meczem Orlando Magic z Cleveland Cavaliers siedział przy parkiecie patrząc na trening Marcina Gortata. Usiadłem obok, porozmawialiśmy o Polaku, a przy okazji usłyszałem rewelacyjną anegdotkę z życia rezerwowego rozgrywające Magic, Tyronna Lue. Zacznijmy jednak od Gortata... Będą z niego ludzie? Patrick Ewing: - Już są, zagrał w tym roku dla nas znakomicie. Marcin ma papiery na granie w tej lidze? - Jakby nie miał, to by nie grał. Zrobił olbrzymie postępy, ma mocniejsze nerwy, niepotrzebnie się nie podpala, choć ciągle gra jak Europejczyk... To znaczy? - Za bardzo wierzy w swoją miękką rękę, że oszuka kogoś zwodem, że to ładnie będzie wyglądało. Musi być bardziej fizyczny, szukać kontaktu pod koszem, zamiast jakiejś finezji lepsza jest czysta siła, wsad do kosza zamiast próby zagrania czegoś efektownego - tak się gra w NBA na jego pozycji i to jest jego przyszłość w NBA. Czyli przyszłość w Orlando Magic? Czy Marcin przeciwko Cavs gra o kontrakt? - Tego nie powiedziałem, ja w klubie nie podpisuje czeków, ale że jest potrzebny drużynie, to chyba wszyscy widzą i to już udowodnił. Ma charakter, chce pracować, każdego dnia na treningach musi grać przeciwko Howardowi, a lekki kawałek chleba to nie jest. Z jednej strony to dobrze,że trenuje z kimś takim jak Superman, a z drugiej nie za bardzo, bo nikt w lidze nie gra jak Dwight. Grając w Knicks lubiłeś czasami powiedzieć, co chodzi ci po głowie. Tak jak Marcin. - Marcin nawet jak ma rację, to zapomina jaką ma pozycję w zespole. Ja pyskowałem bo mogłem, a zresztą, przy tych, których miałem w drużynie mogłem uchodzić za nieśmiałego. Każdemu zdarzają się błędy gadulstwa. Marcin młody jest, nauczy się. Albo już się nauczył. Przysłuchujący się naszej rozmowie Tyronn wreszcie miał okazję opowiedzieć wesoły kawałek ze swojego koszykarskiego życiorysu - warto było poczekać: "Grałem wtedy w Lakers, a trenował nas Kurt Rambis, który chyba mnie nie znosił. Przegrywaliśmy 29 punktami na 30 sekund przed końcem , a ja nie zagrałem ani sekundy. I myślałem, że nie zagram, kiedy Rambis zawołał mnie i kazał wyjść na parkiet. Zrzuciłem dresy, biegnę w stronę sędziego, ale coś mnie podkusiło i wróciłem do Rambisa, niewinnie pytając: "Mam ten mecz wygrać czy tylko zremisować?". Myślałem, że mnie zabije". Przemek Garczarczyk z Cleveland