Wypowiedziana 18 listopada przepowiednia sprawdziła się i na naszych oczach dochodzi do rywalizacji o tytuł między drużynami, które są od siebie tak bardzo różne. Lakers kontra Pistons - trudno o lepsze zestawienie finału. To żelazna obrona kontra wspaniały i wszechstronny atak; to wybitne indywidualności przeciwko graczom, którzy są wielcy jako zespół; to drużyna z miasta showbiznesu kontra ekipa z robotniczej metropolii i wreszcie team prowadzony przez trenera zawsze mającego szczęście do pracy z wielkimi gwiazdami na przeciw drużynie, której szkoleniowiec potrafił wprowadzić do fazy playoffs nawet Clippers. Te przeciwstawienia można by mnożyć, ale znajdą się też cechy wspólne. Lakers i Pistons to historia ligi zawodowej i wielu niezapomnianych graczy, których nazwiska potrafi wymienić nawet kibic średnio zorientowany w realiach sportu za oceanem. Obie ekipy spotkały się w finale ligi 15 i 14 lat temu. W 1988 triumfowali "Jeziorowcy" 4-3, a rok później lepszy był team ze stanu Michigan, pokonując rywali 4-0. Najbardziej widoczny most pomiędzy historią a teraźniejszością stanowi wspomniany Joe Dumars, który 15 lat temu był MVP finału, a teraz potrafił przywrócić drużynie z Detroit dawny blask. Już na początku obecnego sezonu NBA taki finał wydawał się prawdopodobny, ba według niektórych amerykańskich dziennikarzy był nawet przeznaczeniem. W trakcie rozgrywek zasadniczych oba zespoły spotkały się dwukrotnie i w obu przypadkach lepsi byli gospodarze. Właśnie po wygranym przez "Tłoki" 106:96 meczu w The Palace of Auburn Hills na przedmieściach Detroit padły wspomniane na początku słowa Phila Jacksona i choć sprawdziły się one w 100 procentach to jednak droga do tego wcale nie była prosta i to dla obu zespołów. Po pewnym pokonaniu Rockets (4-1) w I rundzie playoffs, ekipa z "Miasta Aniołów" musiała po drodze pokonać obrońców tytułu z San Antonio. Po dwóch meczach w rywalizacji do czterech zwycięstw Spurs prowadzili 2-0 i niewielu postronnych obserwatorów wierzyło w odwrócenie ról. Jednak Lakers pokazali to, czego istnienie w tej drużynie wielu kwestionowało. Chodzi o charakter, który pozwolił drużynie z LA wyrównać na 2-2, a w meczu nr 5 w Teksasie wygrać dzięki jednemu z najbardziej nieprawdopodobnych finiszów w dziejach profesjonalnego sportu. Bohaterem Lakers okazał się rezerwowy Derek Fisher, któremu wystarczyło 0,4 s (!!!}, by złapać podanie od partnera, wyskoczyć, obrócić się w powietrzu i oddać rzut na wagę zwycięstwa równo z upływem czasu gry. Ostatecznie "Jeziorowcy" pokonali rywali 4-2, a w finale Konferencji Zachodniej poradzili sobie z Wolves, także zwyciężając 4-2. Równie dramatyczną walkę toczyli na Wschodzie Pistons, którzy po sukcesie nad Bucks (4-1) w I rundzie, trafili na mistrzów konferencji z dwóch poprzednich sezonów New Jersey Nets. Zespół z Motown prowadził po dwóch meczach 2-0, by po trzech kolejnych porażkach z rzędu (ta w meczu nr 5 po trzech dogrywkach!). Następny pojedynek team z Detroit grał na wyjeździe i wszyscy już widzieli Nets w następnej rundzie. Stało się jednak inaczej - dzięki perfekcyjnej defensywie podopieczni Larry'ego Browna doprowadzili do siódmego spotkania, które pewnie wygrali. Nieco łatwiej, choć tylko jeśli weźmie się po uwagę ilość meczów, "Tłoki" poradziły sobie w finale Wschodu z Indiana Pacers (4-2). W trwającym od połowy kwietnia "postseason" największymi gwiazdami zarówno Lakers jak i Pistons są zawodnicy z pozycji rzucającego obrońcy. I o ile Kobe Bryant jest już uznanym graczem ligi, to Richard Hamilton buduje dopiero swój status bohatera parkietów. Co ciekawe obaj zaczynali swoje kariery w szkołach średnich w Pensylwanii, z tym że Kobe trafił do Lakers w 1996 roku prosto z Lower Merion High, a sześć miesięcy starszy od swojego kolegi "Rip" zaliczył jeszcze trzy lata na uczelni Connecticut, prowadząc ją do mistrzostwa NCAA. W 1999 roku Hamilton został wybrany w drafcie (nr 7) przez Wizards, a w trakcie sezonu 2002-03 trafił do Detroit w wymianie za Jerry'ego Stackhouse'a. - Graliśmy przeciwko sobie tyle razy i byliśmy w czasach szkoły średniej dobrymi kolegami. On gra wciąż w tym samym stylu, ale stał się o wiele lepszy - powiedział Kobe Bryant, który ma szanse na czwarty w ostatnich pięciu latach tytuł z Lakers i będzie prawdopodobnie pilnował Hamiltona w meczach finałowych. Sam Kobe, którym w mijającym sezonie media zajmowały się głównie z powodu oskarżenia o gwałt na 19-latce, będzie musiał się także zmagać z próbującym uprzykrzyć mu życie Tayshaunem Prince'em, notabene fanem "Jeziorowców" pochodzącym z Compton w Kalifornii. Wielka walka zapowiada się także na pozycji centra. Najbardziej dominujący środkowy ligi Shaquille O'Neal stanie na przeciwko wizytówki defensywy Pistons Bena Wallace'a, choć Shaq może czasami mieć także za rywali Rasheeda Wallace'a (pozyskanego przez "Tłoki" w trakcie sezonu wszechstronnego skrzydłowego) oraz doświadczonego Eldena Campbella, którego najlepsze lata kariery przypadają na grę w... Lakers. Słabością O'Neala jest nieskuteczne wykonywanie rzutów wolnych, co rywale drużyny z LA często wykorzystują niezbyt sportowo, notorycznie i umyślnie faulując centra "Jeziorowców" w decydujących fragmentach meczu. Jednak szkoleniowiec Pistons odcina się od takich praktyk. - Nigdy nie brałem w czymś takim udziału i nie umiem prowadzić zespołu w taki sposób - wyjaśnił Larry Brown, który po raz drugi w przeciągu trzech ostatnich lat stanie na przeciwko Phila Jacksona w walce o mistrzostwo. W 2001 roku w roli trenera Sixers "przegrał" 1-4. Brown, pomimo niesamowitej kariery w NBA, nie ma na swoim koncie jeszcze tytułu. Co innego Jackson, który zgromadził już jako coach dziewięć mistrzowskich pierścieni, a następny będzie oznaczał wyprzedzenie w swoistym wyścigu słynnego Reda Auerbacha (9 tytułów z Celtics) i niekwestionowany prymat wśród szkoleniowców we wszystkich zawodowych sportach. Atutem Lakers jest niesamowite doświadczenie. Przed obecnym sezonem Karl Malone i Gary Payton zrezygnowali z ogromnych apanaży, by móc wraz z kolegami otworzyć mistrzowskiego szampana, którego smaku nie mieli okazji jeszcze zasmakować. Przeciwko Pistons przemawia jeszcze jeden statystyczny fakt. Otóż drużyna z Konferencji Wschodniej nie wygrała ligowej rywalizacji od 1998 roku, kiedy to po tytuł po raz ostatni sięgnął Michael Jordan i Chicago Bulls. Zespół z "Wietrznego Miasta" prowadził wówczas Phil Jackson... Między innymi z tych powodów większość fachowców stawia na Lakers i czynią to także bukmacherzy. Za 100 dolarów postawionych w Las Vegas na tytuł dla Pistons można wygrać 350, natomiast taka sama stawka zainwestowana w sukces "Jeziorowców" spowoduje, że po zakończeniu rywalizacji finałowej odbierzemy 20 dolarów. Niezależnie jednak na kogo stawiacie i za kim bije wasze serce jednego możecie być pewni - zarywając noce i śledząc wydarzenia ze Staples Center i The Palace of Auburn Hills przekonacie się, że obie drużyny poświęcą wszystko w imię zwycięstwa. Zobacz skład Lakers Zobacz skład Pistons Zobacz stan rywalizacji oraz zdobywców punktów w NBA Playoffs 2004 TERMINARZ NBA FINALS 2004 Mecz nr 1: 6 czerwca w Los Angeles (87:75 dla Pistons) Mecz nr 2: 8 czerwca w Los Angeles Mecz nr 3: 10 czerwca w Detroit Mecz nr 4: 13 czerwca w Detroit *Mecz nr 5: 15 czerwca w Detroit *Mecz nr 6: 17 czerwca w Los Angeles *Mecz nr 7: 20 czerwca w Los Angeles * ewentualnie Nasza prognoza: 4-2 dla Lakers