INTERIA.PL postanowiła sięgnąć do źródła, spojrzeć za kulisy sprawy rozmawiając z Yoko Miyagi, dziennikarką z Los Angeles ściśle współpracującą z Bryantem od kilkunastu lat, zanim jeszcze koszykarz z numerem 24 stał się jednym z najlepszych graczy National Basketball Association. - Czy są pytania, których nie mogę zadać? Na przykład, kto według Kobe'a jest prasową "wtyczką" w sprawy załatwiane do tej pory w Lakers za zamkniętymi drzwiami? - Nie, ale na niektóre możesz nie dostać odpowiedzi (śmiech). Na to pytanie mogę akurat odpowiedzieć. Według Kobe'a, rzeczy, które nigdy nie powinny trafić do prasy trafiają przez Jima Bussa, syna właściciela Lakers, a przy okazji osoby prowadzącej wszystkie ważne sprawy związane z klubem. Może to wynikać stąd, że Jim nigdy nie miał dobrej opinii o trenerze Lakers Philu Jacksonie, nie był fanem sposobu prowadzenia przez niego drużyny. Puszczenie do prasy informacji, jakoby Kobe wymusił pożegnanie z Shaquille'em O'Nealem przy błogosławieństwie Phila, bije w nich obu w ten sam sposób. Może o to właśnie chodziło. Bryant zawsze zwracał uwagę na fakt, żeby wszystko załatwiać "w rodzinie", a nie na łamach prasy. - Tak było w 2004 roku, kiedy podczas przegranego meczu z Sacramento, oddał do przerwy tylko jeden rzut, a później przesłuchiwał wszystkich koszykarzy podejrzewając, że któryś nich podał do prasy informacje, że zrobił to specjalnie, by pokazać zespołowi, że bez niego są niczym. Kilka miesięcy później już szukał nowego klubu ostatecznie zostając w Los Angeles. Teraz sam negocjuje odejście bardziej za pośrednictwem swojego blogu, a nie z szefami Lakers... - Bryant poczuł się zwolniony z obowiązku utrzymywania klubowych tajemnic, kiedy przedstawiciele Lakers zaczęli bawić się w kontrolowane przecieki. Jednym z powodów dla których Kobe bardzo chciałby grać w Chicago Bulls jest to, że kiedy był w tym klubie w 2004 roku z kilkudniową wizytą, wszystko odbył się w zupełnej tajemnicy, nie było przecieków do prasy, zdjęć - niczego. Kobe do dziś o tym pamięta, bardzo mu to zaimponowało. A że teraz sam "negocjuje" przez prasę? Ma do tego prawo. Paradoks polega na tym, że teraz ci, którzy przed trzema laty z nim walczyli - jak Phil Jackson czy Shaquille O'Neal - są teraz po jego stronie. Shaq powiedział, że rozumie frustrację Kobe'a, ale z drugiej strony wszyscy wiedzą, że to on ma po swojej stronie wszystkie atuty. - Jakie? - Choćby to, że Lakers znowu podwyższyli ceny biletów, wyprzedają swoje mecze - tylko dlatego, że kibice chcą oglądać Bryanta. Kogo będą oglądać jak on odejdzie? W najnowszym liście do tych, którzy wykupują bilety na cały sezon, władze Lakers, tak na wszelki wypadek, po raz pierwszy od kilku lat nie zachęcały do kupowania karnetów używając przynęty "Kobe Bryant". Nie sądzę, jednak, że z obawy, że go w nadchodzącym sezonie zabraknie. Nikt nie wyrzuca do śmieci czeku na 17 milionów dolarów. - To prawda - przez najbliższe dwa lata Kobe ma kontrakt z Lakers, ale co zrobi Jerry Buss, jak Kobe się uprze przy swoim? - Jerry zna Kobe'a. Wie, że drużyna wprowadziła go w błąd przy podpisywaniu kontraktu obiecując wzmocnienie klubu od zaraz, choć wcale nie miała tego zamiaru, ale z drugiej strony wie, że Kobe kocha koszykówkę. Niby może odmówić gry, ale kosztować go to będzie ponad 205 000 dolarów za mecz w straconym wynagrodzeniu. Plus - bo to pewnie dla niego gorsze - nie mógłby biegać po parkiecie. Przewiduję następujący scenariusz - jakieś szybkie wzmocnienie klubu, ktoś z pierwszej półki jak Paul Pierce z Boston Celtics czy Kevin Garnett z Minnesoty Timberwolves. Jeśli i to nie zadowoli Bryanta, Lakers zaczną negocjacje, ale nie wcześniej, niż na pół roku przed końcem jego kontraktu. Każde inne rozwiązanie byłoby szokiem. Rozmawiał Przemek Garczarczyk