Ekipa z Detroit, w której aż sześciu graczy zapisało na swoje konto 9 lub więcej punktów, wygrała 102:93, notując jedenaste kolejne zwycięstwo. - To nie miało znaczenia czy on zdobędzie 50, 40, 20 czy też 10 punktów - dla nas najważniejsze było zwycięstwo - powiedział szkoleniowiec "Tłoków" Flip Saunders. Nie chcieliśmy skupiać całej defensywy na jednym graczu, bo wówczas może się zdarzyć, iż inni zawodnicy będą mieli swój życiowy występ. Bryant zdobył 39, trafiając 12 z 28 rzutów z gry. Aż 17 "oczek" najlepszy strzelec ligi zdołał zdobyć w drugiej kwarcie, gdy na przeciw niemu stanął rezerwowy Maurice Evans. Rasheed Wallace zdobył 24 punkty dla gospodarzy, którzy - dzięki wysoko wygranej trzeciej kwarcie (28:16) - prowadzili po 36 minutach różnicą 21 "oczek". - My czujemy jakbyśmy mieli pięć wielkich gwiazd - stwierdził Richard Hamilton (20 pkt). - Jeśli chcemy, by jeden zawodnik wyszedł i rzucił 30 pkt, możemy to zrobić. Jednak wiemy, czego chcemy - mistrzostwa. I wiemy, że jeden zawodnik nie może kryć pięciu rywali. Zespół z Detroit legitymuje się najlepszym w lidze bilansem (37-5), który jest czwartym rezultatem w historii NBA po 42 rozegranych meczach w sezonie regularnym. Lakers (23-20) przegrali po raz pierwszy w tych ostatnich występach. Niedzielny wieczór był nieco szczęśliwszy dla innej wielkiej osobowości ligi zawodowej. LeBron James uzyskał 44 punkty, z czego aż 32 w drugiej połowie, prowadząc Cleveland Cavaliers do "domowego" zwycięstwa nad Phoenix Suns 113:106. LeBron (11 zbiórek) nie tylko trafił w tym spotkaniu 17 z 33 rzutów z gry, ale także zaimponował kilkoma efektownymi akcjami. W jednej - w IV kwarcie - z nich potrafił w ciągu sześciu sekund zablokować "lay-up" w wykonaniu Leandro Barbosy, a po chwili "zapakować" piłkę do kosza po przeciwnej stronie parkietu. - To było niesamowite - tak Barbosa ocenił jedną z najpiękniejszych akcji w NBA w tym sezonie. Cavs (25-17), którzy nieudanie rozpoczęli pierwszy miesiąc nowego roku, od 21 stycznia zanotowali pięć zwycięstw z rzędu i poważnie zgłaszają swoje aspiracje do drugiej pozycji w Konferencji Wschodniej. Steve Nash rzucił 24 punkty dla Suns (28-16), którzy przegrali po raz pierwszy w ostatnich trzech spotkaniach. Najbardziej zacięty mecz minionego wieczoru oglądali widzowie w Toronto. Kibice Raptors mieli powody do radości, bowiem ich ulubieńcy wygrali z Sacramento Kings 124:123 po dogrywce. O końcowym wyniku zdecydowała akcja w ostatnich sekundach dodatkowego czasy gry. Mike James zainicjował wejście na kosz i oddał piłkę do Jalena Rose'a, a ten - po kilku zwodach - trafił do kosza rywali. Na zegarze pozostało wprawdzie jeszcze 0,4 s, ale próba rzutu Mike'a Bibby'ego równo z końcową syreną nie była udana. Morris Peterson zdobył 23 "oczka", James dodał 22, a Chris Bosh 21 dla Raptors (15-30), którzy przerwali serię czterech kolejnych porażek. Bibby uzyskał 42 "oczka" dla gości, ale nie uchronił swoich kolegów od poniesienia drugiej porażki z rzędu. Wciąż bez zwycięstwa w barwach Kings (18-26) pozostaje Ron Artest, który w ubiegłym tygodniu został pozyskany przez ekipę z Kalifornii w zamian za Peję Stojakovicia (przeszedł do Pacers). Zobacz WYNIKI I NAJLEPSZYCH STRZELCÓW w meczach z 29 stycznia oraz Tabele NBA