Wcześniej takim osiągnięciem mogli się pochwalić tylko: Kareem Abdul Jabbar - 38 387, Karl Malone - 36 928, Michael Jordan - 32 292 i Wilt Chamberlain - 31 419 pkt. Bryant, który już 17. sezon gra w NBA, osiągnął tę granicę jako najmłodszy, mając 34 lata i 104 dni. Zdystansował pod tym względem Chamberlaina, który punkt numer 30 000 uzyskał będąc ponad rok starszym. - Sam nie wiem, jak to się dzieje, ale ciągle gra w koszykówkę sprawia mi olbrzymią radość. Dzięki temu pracuję równie ciężko, jak w momencie, gdy trafiłem do NBA. I muszę przyznać uczciwie, że naprawdę się nie oszczędzam - powiedział Bryant, który już przed spotkaniem otrzymał gratulacje od komisarza ligi Davida Sterna. - Usłyszałem bardzo przyjemne słowa, że jestem jednym z najlepszych graczy w historii NBA - poinformował. Zabawnie przekroczenie przez Bryanta magicznej granicy skomentował trener Lakers Mike D'Antoni. - Skoro zdobył już tyle punktów, to musi być naprawdę stary - ocenił z uśmiechem. Humory w środę dopisywały zawodnikom i trenerom "Jeziorowców" nie tylko z racji wyczynu Bryanta, który zakończył mecz z dorobkiem 29 punktów i ma ich obecnie 30 016, ale także ze względu na dopiero drugą w tym sezonie wyjazdową wygraną. Dla zwycięzców, grających bez kontuzjowanego Hiszpana Paua Gasola, 18 pkt uzyskał środkowy Dwight Howard. 11 dodał Metta World Peace, który przekroczył granicę 12 000 punktów i został szóstym w historii ligi koszykarzem, który ma też w dorobku ponad 4000 zbiórek, 1500 przechwytów i co najmniej 1000 razy trafił za trzy punkty. Takie wskaźniki osiągnęli też Bryant, Gary Payton, Reggie Miller, Jason Kidd i Paul Pierce. Ryan Anderson zdobył 31 punktów dla Hornets. - Kobe to wielki zawodnik i grać przeciw niemu to ogromny zaszczyt. Gratuluję mu historycznego osiągnięcia, ale żałuję, że nie wygraliśmy - przyznał najlepszy strzelec gospodarzy. Lakers (bilans 9-10) zajmują obecnie ósme miejsce w Konferencji Zachodniej, a Hornets (5-12) zamykają tę tabelę. Na Wschodzie dominują New York Knicks (13-4), którzy w środę wygrali czwarte spotkanie z rzędu. O wyjazdowym zwycięstwie nad Charlotte Bobcats 100:98 zdecydowały ostatnie minuty. Gdy 3.49 przed końcem gry Michael Kidd-Gilchrist zapewnił gospodarzom prowadzenie 98:92, mało kto przypuszczał, że będą to ich ostatnie punkty meczu. Później trafiali do kosza wyłącznie nowojorczycy, a zwycięstwo, rzutem równo z końcową syreną, przypieczętował J.R.Smith, choć zwykle takie akcje należą do Carmelo Anthony'ego. - Miałem problem z palcem, czułem ogromny ból. J.R. sprawił jednak, że od razu poczułem się lepiej - zaznaczył lider nowojorczyków, który może nie wystąpić w czwartkowej prestiżowej potyczce z Miami Heat. Najskuteczniejszy w jego zespole był tym razem Tyson Chandler - 18 punktów i 17 zbiórek. W ekipie Bobcats wyróżnił się Kemba Walker - 25 punktów i 11 asyst. - Wszystko się zgadza, oprócz wyniku. To był nasz dobry mecz, ale w kluczowym momencie przytrafiły się nam trzy straty. Jesteśmy młodym zespołem i ciągle zbieramy doświadczenie. Otrzymaliśmy kolejną lekcję - powiedział trener gospodarzy Mike Dunlap. Najskuteczniejszy tego wieczoru w NBA był Kyle Lowry z Toronto Raptors, który zdobył 34 punkty w spotkaniu z Sacramento Kings, a jego dorobek uzupełniło 11 zbiórek i pięć asyst. Kanadyjska drużyna przegrała jednak 100:107, doznając 11. w sezonie porażki w obcej hali. "Królów" do sukcesu poprowadził DeMarcus Cousins - 25 punktów, 13 zbiórek. Środowe wyniki: Atlanta Hawks - Denver Nugets 108:104 Boston Celtics - Minnesota Timberwolves 104:94 Charlotte Bobcats - New York Knicks 98:100 Cleveland Cavaliers - Chicago Bulls 85:95 Detroit Pistons - Golden State Warriors 97:104 Indiana Pacers - Portland Trail Blazers 99:92 Los Angeles Clippers - Dallas Mavericks 112:90 New Orleans Hornets - Los Angeles Lakers 87:103 Sacramento Kings - Toronto Raptors 107:100 San Antonio Spurs - Milwaukee Bucks 110:99 Utah Jazz - Orlando Magic 87:81