"Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, chętnie bym tu został. Zdecydowanie widzę siebie w tej drużynie w dłuższej perspektywie czasu. Podoba mi się miasto, ludzie i organizacja Timberwolves. Pasuje mi wszystko poza pogodą, ale przyzwyczaiłem się już do niej" - to mówi sam zainteresowany. Ten sezon jest przełomowym w jego karierze. Najpierw został zabrany na mistrzostwa świata do Turcji, gdzie zdobył złoty medal i pokazał się ze świetnej strony w walce o zbiórki. A w NBA tylko to potwierdził. Zdobędzie tytuł najlepiej zbierającego ligi ze średnią 15,2 zbiórki na mecz. Do tego dokłada 20,2 punktu co spotkanie i co najważniejsze, co zapisało go już na zawsze w tabelach rekordów, zaliczył najdłuższą serię spotkań z double-double na koncie. Stał się jednym z najlepszych koszykarzy w lidze, został wybrany do udziału w meczu gwiazd. A co więcej, widać że twardo stąpa po ziemi i wie czego chce. Popiera pozostawienie na stanowisku trenerskim Kurta Rambisa i namawia właścicieli drużyny do nie mieszania w jej składzie. Powiedział też, że Wolves potrzebują wzmocnienia na pozycji rozgrywającego i że idealnym rozwiązaniem byłoby sprowadzenie Ricky Rubio. Ten jednak się nie pali tak bardzo do przyjścia do NBA. Jeśli będzie lokaut, to nie wyobrażam sobie sytuacji, żeby zrezygnował z grania w słonecznej Barcelonie i zapewne jeszcze przez rok będziemy mieli okazję go oglądać na europejskich parkietach. Jest jednak promyk nadziei. W trakcie mistrzostw w Turcji Love rozmawiał parokrotnie z Rubio i jak sam mówi, po dziś dzień wymieniają się dość często sms-ami. Stabilizacja to jest to, czego Love chciałby najbardziej. Za chwilę będzie miał za sobą trzeci sezon w lidze, z trzecim trenerem, a w międzyczasie przez drużynę poza nim przewinęło się 38 zawodników. Więcej o NBA na blogu Piotra Zarychty