Dwayne Wade starał się jak mógł (31 punktów, 10 asyst i osiem zbiórek), lecz ponownie zabrakło mu wsparcia od kolegów. Mario Chalmers dołożył 20 oczek, ale dyspozycję w dzisiejszym meczu jak i całej serii Jermaine'a O'Neala (2 mecze po 2 pkt podczas serii) można określić jednym tylko słowem - KLAPA!! Typowany na lidera Heat - Michael Beasley - we wtorek zdobył zaledwie dwa oczka i podczas całej serii pokazał, iż mentalnie nie jest gotowy na bycie liderem zespołu (krzycząc i kłócąc się z kolegami). Swoją drogą zacierać mogą ręce fani Chicago, że kierownictwo ich klubu ostatecznie postawiło na Rose'a w drafcie 2008. Kibice Heat mają tylko jedną niewiadomą i pewnie poczekają jeszcze ładne parę tygodni, tzn. czy Flash pozostanie w Miami, czy raczej wybierze Chicago, Nowy Jork, a może zaskoczy nas wszystkich jakimś innym wyborem? Jak dotychczas jest on jedynym MVP finałów i dzięki niemu klub z Florydy wygrał swoje jedyne mistrzostwo NBA. Ponadto pobił on już rekordy występów jak starter (wyprzedzając Glena Rice'a), ogólnie jako zawodnik ma największą liczbę meczów w trykocie tego klubu, wyprzedził w tym sezonie również Tima Hardaway'a w liczbie asyst i oczywiście jest najlepszym strzelcem w historii tej drużyny! Nie brakuje komentarzy, iż ta konfrontacja odbyła się na linii Wade - Celtics. Praktycznie po jednej stronie mieliśmy one-man-show, natomiast po drugiej doświadczony kolektyw, który nie zostawił złudzeń publice, kto tak naprawdę jest górą i ciągle ma szanse na finał ligi. We wtorek wszyscy czterej gracze "Celtów", których postrzegamy jako liderów, nie dali cienia wątpliwości, iż to właśnie piąty mecz zadecyduje o przejściu do następnej rundy. Ray Allen należycie wyregulował celownik i od początku spotkania, bazując na swoim doświadczeniu, szukał wolnych miejsc na obwodzie - zdobył najwięcej po Wadzie - 24 punkty. Swoją klasę potwierdził również Paul Pierce, obok Rajona Rondo najrówniej grający w tym sezonie Celt. MVP finałów 2008 zdobył 21 "oczek" (wyprzedził 9. na liście strzelców play off, Denisa Johnsona). Najbardziej jednak podobał się - po raz kolejny - Rajon Rondo, który po raz kolejny razi obronę rywali, swoją wszechstronnością. Tegoroczny All Star miał na swoim koncie 4 ukradzione piłki, rozdał 12 podań do partnerów, zebrał 8 piłek i sam rzucił 16 "oczek". Czwarty z wielkich, Kevin Garnett, dodał 14 pkt i powoli szykuje się na cięższe mecze. Osobiście stawiałem na ciężką serię dla Celtów i trudne 4-3 - przy ogromnych ambicjach Heat. Tymczasem największe ambicje miał Wade, a na pewno większy team spirit pokazał team z Bostonu. Dzięki rzutowi Pierce'a w Miami i meczu nr.3, seria szybko się przechyliła na korzyść zespołu trenera Riversa. Teraz czeka ich ciężka batalia o finał Konferencji! Boston Celtics - Miami Heat 96:86 (29:21, 19:17, 23:27, 25:21) Boston: Ray Allen 24, Paul Pierce 21, Rajon Rondo 16 (12 as, 8 zb), Kevin Garnett 14, Kendrick Perkins 8, Glen Davis 7, Tony Allen 4, Rasheed Wallace 2, Michael Finley 0. Miami: Dwyane Wade 31 (10 as, 8 zb), Mario Chalmers 20, Carlos Arroyo 8, Jermaine O'Neal 7, Udonis Haslem 6 (10 zb), Joel Anthony 6, Quentin Richardson 4, Michael Beasley 2, Dorell Wright 2. Lider Cavs był o krok o 6. w karierze triple-double podczas drugiej części sezonu (19 punktów, 10 zbiórek i dziewięć asyst), lecz jego zespół do ostatniej sekundy nie był pewien wygranej. "Byki" tanio skóry nie sprzedały, walczyły do końca i dzięki swoim punktowym liderom w tej serii - Rose'owi (31) i Dengowi (26) nawiązali równorzędną walkę na parkiecie Quicken Loans. Ta konfrontacja przejdzie jednak do historii z innego względu. Pamiętacie z historii NBA jak M.J. karał Cavs rzutami w ostatnich sekundach wysyłając ich na przedwczesne wakacje? Tym razem nastąpiło przełamanie i to LeBron po raz pierwszy jako gracz Cavs, wraz z kolegami, odesłał "Byki" na zieloną trawkę. Do wtorku zespół z Ohio nie wygrał żadnej serii play off przeciwko Chicago! Bulls jednak zdołali zatrzymać Jamesa, po raz pierwszy od 24 spotkań, na poziomie poniżej 20 oczek!! Zakończyła się też inna seria. Rose po raz pierwszy przegrał spotkanie w play off, pomimo zaliczenia występu na poziomie 30+. Osobiście stawiałem na 6 spotkań i wygraną Cavs. Jednak "Bykom" zabrakło kilku rzeczy, by stanąć na równi z "Kawalerią". Po pierwsze, jak już pisałem - LeBron robi różnicę i to dużą - a Bulls nie mają takiej wielkiej gwiazdy dla równowagi. Po drugie - trener Del Negro nie miał w swoim składzie typowego zadaniowca, którego mógłby desygnować do roli krycia LBJ'a. Po trzecie - ciężko się pracuje Del Negro - z myślą, że każde następne spotkanie może być jego ostatnim, na stołku pierwszego w Chicago. Nigdy nie byłem wielkim fanem tego coacha, ale zachowanie Johna Paxsona w stosunku do niego i bycie na takiej huśtawce pt. "być albo nie być" nikomu nie służy. Więc pytanie, czego można chcieć więcej? Na pewno nie wygranej z najlepszą drużyną sezonu zasadniczego, zwłaszcza, gdy do play off dostaliśmy się w ostatniej chwili. Nie można też myśleć o przyszłości (polowaniu na gwiazdy pokroju Wade'a i Boozera bądź Bosha) i oczekiwać cudów teraz (trochę mi to przypomina budowę bolidu BMW Sauber z zeszłego sezonu i systemu KERS). Panującego MVP ligi, bardzo udanie we wtorek wsparli Antawn Jamison (25) i Delonte West (16). Sam LeBron był ponoć oburzony faktem, że w głosowaniu na najlepszego rezerwowego Anderson Varejao (5) był tylko trzeci. Teraz ci wszyscy gracze, którzy mają dać Cleveland upragnione mistrzostwo, muszą wspiąć się na wyżyny swoich umiejętności i stanąć w następnej rundzie, naprzeciwko znacznie silniejszego rywala. Swoją drogą z Chicago popłynęła <a href="http://pomponik.pl" target="_blank">plotka</a>, tuż po zakończeniu spotkania w Ohio, iż sprawa nowego szkoleniowca wyjaśni się w przeciągu kilku następnych tygodni. To może oznaczać tylko jedno tj. koniec przygody tego trenera w Windy City. Bolący łokieć LBJ spowodował, że w ostatniej akcji musiał on wykonywać rzut wolny lewą ręką! Cleveland Cavaliers - Chicago Bulls 96:94 (27:26, 28:22, 18:23, 23:23) Cleveland: Antawn Jamison 25, LeBron James 19 (10 zb, 9 as), Delonte West 16, Shaquille O'Neal 14, Mo Williams 7, Jamario Moon 7, Anderson Varejao 5, Anthony Parker 3, J.J. Hickson 0. Chicago: Derrick Rose 31, Luol Deng 26, Kirk Hinrich 12, Joakim Noah 8, Taj Gibson 7 (11 zb), Flip Murray 6, Brad Miller 2, Hakim Warrick 2. Jak Wy myślicie, kto wygra tą wielką batalię w drugiej rundzie? Ja stawiam na 4-2 dla Celtów!! Atutami ich ma być doświadczenie i może ostatnia tak duża chęć Garnetta do walki o mistrzostwo! Dla mnie te potyczki to jak mały deser przed finałami NBA. Ciekawe czy czasem te spotkania nie będą najciekawszą konfrontacją tegorocznych play off! <a href="http://enbiej.blog.interia.pl/">Dyskutuj o NBA na naszym blogu!</a>