Jakoś wszyscy przypadliśmy sobie do gustu, a pracując dla kilku niemieckich gazet udało mi się pomóc Dennisowi w tamtejszym wydaniu dwóch pierwszych książek - bestsellerowej "Bad As I Wanna Be" i już nie tak dobrej "Walk on the Wild Side". Przy tej okazji przejeździliśmy wspólnie trochę Europy, trafiliśmy do Japonii, a nawet udało mi się namówić Rodmana - nie wziął za to ani centa, co zwykle mu się nie zdarza - na krótką bo krótką, ale wizytę w Warszawie. Choć Dennis przestał na serio grać w NBA kiedy rozpadli się Chicago Bulls, ciągle pozostawaliśmy w kontakcie, składając sobie urodzinowe wizyty - Robaka były znacznie ciekawsze niż moje. Wspólnie z grupą przyjaciół (pseudokumpli liczących na darmowy drink nie liczę) widzieliśmy, że Rodmanowi coraz trudniej było skończyć pić tylko po jednej nocy, że jego z góry skazane na porażkę próby powrotu do NBA były bardziej nastawione na wywołanie zainteresowania swoja osobą, niż rzeczywistą chęcią zaliczenia kolejnej zbiórki z tablicy. Deklaracji - "chłopaki, przestaje pić" - każdy z nas słyszał niekończoną liczbę razy, ale nawet jak się zamknęło Dennisa w pokoju, postawiło przed drzwiami kogoś do pilnowania (autentyk), to on i tak potrafił wyjść przez okno i zabawiać gości w pobliskiej knajpce, najczęściej wtedy w jeszcze jego barze w Newport Beach w Kalifornii. Aż do października 2003 roku, kiedy po kolejnej nieudanej próbie powrotu do NBA Dennis zapowiedział, że "alkoholowe trzydniówki już się skończyły". Kiedy miesiąc później Robak w dalszym ciągu chodził z butelką wody w ręce, a nie zamawiał litrami "Jagermeistera", zaczęliśmy go traktować poważnie. Listopad 2005. Siedzimy w "Gibson's", ulubionej chicagowskiej restauracji Dennisa, gdzie kelnerzy i szefowie ciągle traktują go jak faceta, który właśnie zaliczył dla Bulls 20 zbiórek. Z jednej strony na pewno nie zapomnieli wysokich napiwków, a z drugiej zapamiętali go jako człowieka, który pomimo swojej sławy i milionów nigdy tego nikomu nie okazywał. Mamy rozmawiać o jego najnowszej książce, "I Should Be Dead by Now" (Powinienem już umrzeć), ale zaczynamy od NBA. - Oglądasz? Dennis Rodman: Bardzo rzadko, przypadkiem. Kogo mam oglądać? Połowa ligi to dzieciaki, którym się wydaje, że jak rzucą raz w meczu 25 punktów, to Jordan powinien za nimi torbę nosić. Zostało paru ze starej szkoły koszykówki jak Iverson, Kidd, może Shaq, ale on już się chyba rozpada i nie ma siły grać. Podoba mi się to, co dzieje się w Detroit. To kumple. To nie zawsze jest potrzebne, bo w Bulls zamieniłem poza boiskiem z Jordanem czy Pippenem może 100 zdań przez trzy lata, ale to była wyjątkowa drużyna. - A Tracy McGrady, Kobe Bryant, Tim Duncan, LeBron James? DR: Do kogo mam ich porównać? Do Pippena, Jordana czy Olajuwona? Ile meczów w playoff wygrał LeBron? Zrób sobie sam porównanie. - Po czternastu latach gry w NBA i 5 tytułach mistrzowskich, jeden z najlepszych zbierających obrońców historii ligi brzmi jak zgredliwy staruszek nie mogący się pogodzić z tym, że przyszli nowi, młodsi? DR: Znasz mnie wystarczająco dobrze, żeby tak nie myśleć. Ilu ludzi ogląda dziś NBA w porównaniu z tymi, którzy siedzieli przed telewizorami w połowie lat 90? 20 procent mniej, 30 procent? Jak NBA jest na pierwszych stronach gazet, to tylko wtedy, kiedy Stern wpadnie na pomysł, że 18-latki muszą chodzić w smokingach, albo, że którąś z twoich gwiazd złapali, jak nachlana jechała samochodem i miała na tylnym siedzeniu kumpli z pistoletami, na dodatek zaćpanych po dziurki w nosie? - Odezwał się aniołek! DR: A co - nie? Jak grałem, to nigdzie nie ruszałem się bez moich dwóch policjantów, którzy przywozili mnie do knajpy i z niej zbierali, dbając przy okazji, żeby nikt mnie nie namówił na żadną głupotę. Taka sytuacja w jakiej był w Kolorado Bryant nigdy by się nie zdarzyła. Zawsze miałem przy sobie kogoś, zwykle policjanta po służbie, a nie kuzyna co chce zarobić parę złotych, który miał mnie na oku. Jakby panienka chciała przyjść do mnie do pokoju, to zanim usiadłaby na kanapie w hotelu byłaby przesłuchana przed drzwiami: czy wie po co przychodzi, jakie ma oczekiwania. To kosztuje znacznie mniej, niż płacenie milionów adwokatom. - Po twoich dwóch pierwszych książkach nie myślałem, że jeszcze masz jakieś tajemnice, o których nie wiedza wszyscy, którzy potrafią czytać. A tu się okazuje, że jak najbardziej. Zwłaszcza jen talent gimnastyczny pozostawał do tej pory mniej znany? DR: Wiedziałem, że mi wyciągniesz Madonnę, jak stawała na głowie po ściągnięciu mnie z Vegas tylko po to, bym zrobił jej dzieciaka. Podobno coś takiego po numerku działa, więc czemu się jej dziwić? Tytuł książki jest prawdziwy - był czas, kiedy nawet według moich standardów zdrowo mi odbiło. Okazało się, że nawet ja już więcej nie mogę wypić, że zaczynam się wykańczać. Co zabrałem się za trening, żeby pokazać się w NBA, miałem zaraz dziesięć kontuzji, moje ciało przestało wytrzymywać alkohol, kobiety, nieprzespane noce. Więcej nic nie zdradzę, bo kto później przeczyta te ponad 200 stron? Kiedy kontuzja za kontuzją przeszkodziła mi w podpisaniu kontraktu z Denver wiedziałem, ze to już ostatni dzwonek. - Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że już tylko ty wierzysz w powrót do ligi? Czy nie boisz się, że po tych trzech książkach nikt nie zapamięta ciebie z tego, jak wygrywałeś tytułu mistrza NBA, jak zmieniłeś National Basketball Association dominując na parkiecie bez zdobywania 20 punktów w meczu? Teraz wszyscy będą ciebie tylko kojarzyli ze skandalami obyczajowymi? DR: Nigdy nie interesowało mnie co myślą o mnie inni ludzie, ale pokaż mi takiego kibica koszykówki, który nie wiedział, że zawsze dawałem z siebie na parkiecie wszystko. Choćby jednego! Nikomu nic złego nigdy nie zrobiłem, a z tej całej sławy mam tylko pieniądze. Chcę wrócić do ligi bo tego chcę, książkę napisałem z tego samego powodu Muszę tylko znaleźć takiego trenera i generalnego menedżera, który pozwoli mi spróbować. Nie udawało mi się kiedy byłem pijakiem. Teraz jestem trzeźwy. Rozmawiał: Przemysław Garczarczyk.