O 20-letnim chłopaku z Chicago, który ma zaledwie 193 centymetrów wzrostu i tylko 20 lat wiedziano jedno na pewno - to olbrzymi talent, koszykarz, który nie tylko potrafi rozstrzygnąć mecz w pojedynkę, ale sprawia, że cały zespół gra lepiej. - Dajcie mu ze dwa-trzy lata, zobaczycie, że będzie gwiazdą - mówili koszykarscy specjaliści. Tak długo nie trzeba będzie czekać - od rozpoczęcia sezonu minęło zaledwie 15 dni, a rozgrywający Chicago Bulls uznawany jest za jednego z najlepszych na swojej pozycji. - Wierzyłeś w to, że zagrasz w Chicago? - Nie, to były tylko marzenia, bo przecież Bulls praktycznie nie mieli realnych szans by wylosować numer 1. Mniej niż na 2 procent i padło na nich. Później było tylko czekanie na to, czy mnie wybiorą. - Granie w mieście z którego się pochodzi rzadko dobrze się kończy. Koledzy, rodzina - wszyscy mają ciebie pod ręką, trudno się skoncentrować... - Ja lubię czuć na sobie presję. Im więcej kumpli widzę na trybunach, tym mam większą motywację, żeby być jeszcze lepszym. Mama zawsze mi powtarza, że nie jestem lepszy od innych. Naprawdę biorę to sobie do serca. Na pierwszy mecz wykupiłem całą lożę, by ich wszystkich zmieścić. Wierzę, że oni wszyscy mi dobrze życzą, dlatego na każdy mecz w United Center staram się kupić tyle biletów, ile tylko możliwe. Co do presji rodzinnego miasta - jestem przyzwyczajony do grania na asfaltowych boiskach Chicago. Kochają cię ci, w których drużynie grasz, nienawidzą rywale. Normalne. - Podczas przygotowań do draftu mówiłeś o tym, że jedną z twoich najsilniejszych stron jest rola lidera na parkiecie. Dwa pytania - jak ktoś, kto poza parkietem sprawia wrażenie kogoś cichego, wręcz skrytego zamienia się w lidera na boisku i jak dajesz sobie radę z byciem liderem skoro jesteś najmłodszym graczem Bulls? - Zacznę od drugiego. Wiek nie ma znaczenia, kiedy koledzy z zespołu widzą, że robisz wszystko żeby pomóc drużynie i to co robisz przynosi rezultaty. Nikt wtedy nie pamięta, że ty grasz w NBA 15 dni, a inni 10 lat. Na parkiecie jestem też znacznie bardziej wygadany, wiem co muszę powiedzieć i kiedy. Mam tylko na sobie większą presję, bo każda moja wpadka staje się powiększona przez to, że jestem pierwszoroczniakiem. Ale jak mówiłem - lubię presję. - Kogo znałeś z Chicago Bulls, kiedy przyszedłeś na pierwszy trening? - Tylko Bena Gordona, ale szybko dogadałem się z Nocionim i Hinrichem. Oni wprowadzili mnie do drużyny. - Nie każdy kto grał w koszykówkę i mieszkał w Chicago musiał być fanem Bulls - ty byłeś? - Strasznym, ale jak grał Mike (Jordan). Jak przestał grać, nie byłem już tak zainteresowany tym, co się dzieje w Bulls. Ale miałem dreszcze jak zobaczyłem po raz pierwszy koszulkę z bykiem i moim nazwiskiem. O takich rzeczach się śni, ale się nigdy nie zdarzają. - Jeden z najlepszych rozgrywających w NBA, grający w Utah Jazz Deron Williams powiedział, że już teraz jesteś jednym z najszybszych i najbardziej niebezpiecznych graczy w lidze porównując cię do Alena Iversona. Twój kolega z zespołu, Kirk Hinrich chwali cię za wszystko, tylko narzeka, że ciągle się o coś pytasz. - Nie uznaję takich pochwał, mimo, że są bardzo miłe. Za dobrze zdaję obie sprawę, jak wiele mi jeszcze brakuje: nastawienie psychiczne do meczów, prowadzenie piłki, "czytanie" gry przeciwnika, podania... Mnóstwo jest rzeczy, które chcę jeszcze poprawić. - Co znaczy tatuaż na twoim ramieniu - Poohdini? - To połączenie mojego dziecinnego przezwiska - misia Pooh - z nazwiskiem słynnego magika, Houdiniego. Teraz wolę, żeby kibice pamiętali mnie tylko z tej pierwszej części.