"Jesteśmy na celowniku wszystkich gazet i stacji telewizyjnych. To się czuje. Nie tylko dlatego, że dotarliśmy do finału pokonując faworytów. Media amerykańskie czekają nie tylko na wynik rywalizacji z Los Angeles, ale także na nasze potknięcia, skandale. Miejmy nadzieję, że każdy z nas będzie się pilnował" - powiedział PAP kilka godzin przed pierwszym meczem finału Marcin Gortat. Polski środkowy nie ukrywa, że pozycja z jakiej Orlando przystępuje do finału - zespół Magic nie jest faworytem - odpowiada koszykarzom z Florydy. "Nie jesteśmy faworytami i to dobrze. Podobnie było w meczach z Boston czy Cleveland. Nie czujemy presji, choć każdy myśli o zdobyciu mistrzowskiego pierścienia, skoro jesteśmy w finale. Nie mamy nic do stracenia i każdy z nas będzie walczył do samego końca. Zadziwiliśmy już wiele osób w NBA i zamierzamy to robić dalej" - podkreślił Polak. Gortat zdaje sobie sprawę, że zespół Lakers ma w pewnych elementach przewagę nad Orlando, ale chwali mocne strony swojej drużyny. "LA ma lepszych wysokich, dłuższą ławkę rezerwowych i bardziej doświadczonego trenera niż zespoły, z którymi wygrywaliśmy w Konferencji Wschodniej. My mamy jednak najlepszego centra w NBA - Dwighta Howarda, który jest nie do zatrzymania, doświadczonych zawodników podkoszowych. Zawodnikom LA będzie ciężko bronić Howarda i grać przeciw naszym skrzydłowym biegającym po obwodzie. Mam nadzieję, że swoją energią też będę wzmocnieniem dla Magic. Nasza ławka rezerwowych gra z większym poświęceniem niż rywale, jest bardziej energetyczna niż rezerwowi Lakers. Nie jesteśmy drużyną słabszą i będziemy to w stanie pokazać w najbliższych meczach" - powiedział Gortat. Polski środkowy nie czuje nadzwyczajnego dreszczu emocji tylko z tego powodu, że w finale rywalem jest zespół Lakers. "Byłoby miło wygrać z taką ekipą jak Lakers, ale będziemy walczyć z taką samą zaciętością i determinacją w Los Angeles, jak w każdym innym mieście. To przecież finał NBA, największe emocje. Tak naprawdę nie ma dla nas większego znaczenia, że na trybunach w pierwszych rzędach siedzą VIP-y, gwiazdy światowego filmu [między innymi Jack Nicholson - PAP] i sportu. Owszem, miło jest pogadać z tymi gwiazdami po spotkaniu, czy w restauracji, ale wieczorem liczy się tylko koszykówka, tylko zwycięstwo, a nie to kto ogląda nasz występ" - dodał Gortat. Gortata coraz bardziej uwiera rosnąca lawinowo popularność. "Nie jestem przyzwyczajony do takiej popularności. Teraz bardzo wiele osób rozpoznaje nas, nie tylko na Florydzie, ale w innych miastach, w których graliśmy mecze. Najgorzej jest w Orlando. W zasadzie nie możemy z kolegami zjeść spokojnie obiadu czy kolacji gdzieś na mieście. Od razu zjawiają się fani - proszą o autografy, chcą robić sobie zdjęcia, rozmawiać w nieskończoność o meczach, pojedynczych akcjach. Mam nadzieję, że to się zmieni, uspokoi po finałach" - zakończył pierwszy polski zawodnik w wielkim finale NBA. Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz