Amerykanie kochają muzykę, samochody i sport dlatego Detroit jest tak ważnym dla nich miastem. Metropolia, która wzięła nazwę od rzeki Detroit nad którą leży ma wszystko - muzykę (to tu założono sławna wytwórnię Motown), motoryzację (to tu korzenie mają koncerny Ford, General Motors, Chrysler) i sport - miejscowa drużyna koszykarzy Pistons (czyli "Tłoki") przez lata była jak miasto w stanie Michigan - szorstka, twarda, ale grała z sukcesami. "Bad Boys" trenera Chucka Daly’ego byli mistrzami świata (tak tytułuje się zwycięzców ligi NBA) w latach 1989-90, a nazwiska Isiah Thomasa, Joe Dumarsa, Billa Laimbeera i Dennisa Rodmana były znane na całej kuli ziemskiej. Potem, już w nowym stuleciu Dumars już jako generalny menadżer "Tłoków" skonstruował drużynę, która w 2004 r. ponownie była w NBA najlepsza. Ostatnie 15-lecie było dla drużyny z Detroit bardzo mierne, tylko trzy awanse dla play-off i za każdym razem eliminacja już w pierwszej rundzie bez nawet jednego wygranego meczu. Trudno pozbyć się wrażeniu jak bardzo plotą się losy klubu koszykarskiego i miasta, które w 2013 r. ogłosiło bankructwo, a przecież kiedyś było jednym z najbogatszych w najbardziej rozwiniętym państwie świata. Detroit Pistons z negatywnym rekordem NBA Ostatnie kilka sezonów to kompletny brak szans Pistons na play-offy, drużyna wlokła się w ogonie Konferencji Wschodniej NBA. Popularne w najlepszej koszykarskiej lidze świata jest tzw. "tankowanie" (czyli przegrywanie meczów), aby mieć szanse na jak najwyższy numer w drafcie. Jednak bieżące rozgrywki to dół kompletny i absolutny, chociaż akurat sezon rozpoczął się nie najgorzej, od bilansu 2-1. Potem jednak wszystko poszło nie tak. Wczorajsza porażka 112-118 z Brooklyn Nets jest 27. przegraną "Tłoków" z rzędu - nikt w długiej historii ligi NBA nie miał więcej. Dwukrotnie, Cleveland Cavaliers i Philadelphia 76ers zanotowały tyle samo kolejnych porażek, ale te serie rozbiły się na dwa kolejne sezony. Spotkanie z Nets było dla Pistons trochę jak ten tragiczny sezon - niezły początek (14-punktowe prowadzenie w pierwszej kwarcie), gorący świąteczny doping kibiców niczym w play-off, a potem wszystko runęło w gruzach. Nieliczni kibice, którzy nie opuścili hali Little Caesars Arena do końcowej syreny w końcówce meczu skandowali "Sell the team! Sell the team!" (co znaczy "Sprzedaj klub!), pod adresem właściciela Pistons Toma Goresa, którego jednak nie było w pobliżu. Maciej Słomiński, INTERIA