Heat, którzy wcześniej wygrali 21 z 22 spotkań, wpadli w wyraźny dołek. Przegrali trzy ostatnie mecze, w tym dwa występując bez Jamesa, ale mieli nadzieję, że powrót gwiazdora pomoże wrócić na właściwe tory. James dwoił się i troił, zdobył 34 punkty, miał 10 asyst i siedem zbiórek, ale nie uchronił ekipy w Miami przed czwartą porażkę z rzędu. Spudłował jednak rzut dwie sekundy przed końcem regularnego czasu gry, który mógł zapewnić gospodarzom zwycięstwo. Nie trafił również dwóch ostatnich prób w dogrywce. 27 punktów dla Heat, którzy wystąpili osłabieni brakiem Chrisa Bosha, uzyskał Dwyane Wade. Środkowy gospodarzy Joel Anthony spędził na boisku 43 minuty, ale nie oddał w tym czasie żadnego rzutu. Zanotował za to 16 zbiórek. Takimi statystykami mógł się pochwalić dotąd jedynie słynny Dennis Rodman, a odnotował je w styczniu 1994 roku w spotkaniu z San Antonio Spurs. Liderem "Jastrzębi" był Joe Johnson - 19 pkt, 10 asyst i pięć zbiórek. W regularnym czasie gry doprowadził do dogrywki, w której dwoma celnymi rzutami wolnymi przypieczętował sukces gości. - To był przypadek. W pełni zasłużyliśmy na to zwycięstwo - przyznał trener Hawks Larry Drew. Mimo porażki, koszykarze Miami Heat (30-13) wciąż zajmują drugie miejsce w tabeli Konferencji Wschodniej, ustępując jedynie Boston Celtics (31-9). Hawks (28-15) plasują się na czwartej pozycji. Trzecie miejsce na Wschodzie zajmuje ekipa Chicago Bulls, która we wtorek dość niespodziewanie uległa przed własną publicznością Charlotte Bobcats 82:83. To czwarta porażka, przy 18 zwycięstwach, "Byków" w roli gospodarzy w tym sezonie. W końcówce miejscowi nie potrafili zatrzymać Geralda Wallace'a i Stephena Jacksona, którzy zdobyli ostatnie 11 pkt dla Bobcats. Łącznie pierwszy z nich zanotował 13 pkt oraz 16 zbiórek, a drugi - 12 pkt i pięć zbiórek. 33 punkty dla Bulls uzyskał Derrick Rose, ale nie mógł liczyć na wsparcie słabo dysponowanych kolegów.