Nadal nie potrafią złapać rytmu Los Angeles Lakers. Tym razem w Staples Center ulegli Philadelphii 76ers 89:96 i to pomimo, że swojego dnia nie miał Allen Iverson. "Szóstki" miały jednak inną "Odpowiedź" Andre Iguodalę. - On zagrał dzisiaj fantastycznie - powiedział o Ginobilim Greg Popovich, coach Spurs. I nie ma w tym stwierdzeniu przesady. To właśnie Argentyńczyk, wspólnie z Brentem Barrym poprowadzili gospodarzy do serii 21:2 w czwartej kwarcie, która zapewniła im zwycięstwo w niedzielnym spotkaniu. - Zagraliśmy dobrze w obronie. Staraliśmy się powstrzymać T-Maca (McGrady rzucił 26 punktów, ale tylko dwa w ostatniej kwarcie - przyp. red.). Poza tym graliśmy dobrze piłką, przez co wiele razy oddawaliśmy rzuty z czystych pozycji - stwierdził Ginobili. Dla Spurs, którzy mają najlepszy bilans meczów u siebie w NBA, była to piąta z rzędu wygrana w SBC Center. Poza tym koszykarze z San Antonio nie przegrali na własnym parkiecie z Houston Rockets od 20 kwietnia 1997 roku. - "Ostrogi" zagrały dobre spotkanie. Po raz drugi w tym sezonie przegraliśmy w San Antonio, słabo grając w ostatnich siedmiu, ośmiu minutach meczu - przyznał Jeff Van Gundy, szkoleniowiec "Rakiet". To nie był dzień Iversona. Najlepszy strzelec ligi zdobył co prawda w niedzielę 20 punktów, ale trafił tylko 5 z 28 rzutów z gry. "Odpowiedź" miał jednak wsparcie w innym koszykarzu o inicjałach AI. Andre Iguodala rzucił 14 ze swoich 18 punktów w drugiej połowie, a jego starszy kolega, choć nie był w niedzielę skuteczny, w czwartej kwarcie dołożył 13 "oczek", miał także aż 15 asyst (rekord kariery), co pozwoliło 76ers odnieść zwycięstwo. Gospodarzom nie pomogły 34 punkty zdobyte przez Kobe'a Bryanta. "Jeziorowcy" w niedzielnym meczu popełnili bowiem aż 27 strat, w tym sześć ich gwiazda, a to trochę za dużo, aby myśleć o wygranej. Minnesota Timberwolves cały czas myślą o playoffs. Najlepsza drużyna NBA w sezonie regularnym 2003/04, w tegorocznych rozgrywakch na razie zajmuje dziewiąte miejsce w Konferencji Zachodniej. W niedzielę udało im się pokonać jednego z konkurentów do playoffs Los Angeles Clippers 89:85. Do zwycięstwa "Leśne Wilki" poprowadził Kevin Garnett, który w czwartej kwarcie zdobył 13 punktów (w sumie 20, ponadto miał 13 zbiórek). Wcześniej KG nie mógł się wstrzelić w kosz rywali, trafiając jedynie 3 z 15 rzutów z gry. - Garnett zawsze jest tak samo ważny dla naszego zespołu. Jego wysiłek w grę drużyny jest taki sam czy trafi 10 razy z rzędu, czy tyle razy spudłuje - docenił wysiłek lidera Fred Hoiberg, obrońca ekipy z Minnesoty. Larry Hughes był ojcem zwycięstwa Washington Wizards nad Seattle SuperSonics 95:94. Obrońca drużyny ze stolicy Stanów Zjednoczonych nie tylko rzucił 31 "oczek" i zanotował 11 zbiórek, ale także w ostatnich minutach miał kilka dobrych zagrań w obronie. Lider wśród przechwytujących (2,9), trzy razy ukradł piłkę rywalom w końcowych sześciu minutach, w tym wybił ją Rayowi Allenowi na pięć sekund przed syreną. Co prawda piłkę złapał jeszcze Antonio Daniels, kolega Allena, ale nie trafił ostatniego rzutu w meczu. <a href="http://nba.interia.pl/wyn/2005w?data=27.03">Zobacz wyniki oraz zdobywców punktów w meczach z 27 marca</a>