Nadspodziewanie łatwo San Antonio Spurs poradzili sobie z Cleveland Cavaliers zwyciężając aż 116:97. Niespodziewanych porażek doznały z kolei Seattle SuperSonics - 84:98 z Boston Celtics i Detroit Pistons - 68:72 z Memphis Grizzlies, a klęska 78:102 przydarzyła się Houston Rockets w pojedynku z Dallas Mavericks. Bryant udowodnił niedowiarkom jaka drużyna jest lepsza w "Mieście Aniołów", chociaż do soboty w tabeli dywizji Pacyfiku to Clippers byli na wyższym miejscu. Obrońca Lakers, ktory grał bez przerwy w trzech pierwszych kwartach, na początku czwartej usiadł na chwilę na ławce rezerwowych. Nieobecność Kobe'a spowodowała, że Clippers potrafili rzucić osiem punktów z rzędu, nie tracąc żadnego, i objęli prowadzenie 79:75 na 8.48 min przed końcem. Powrót Bryanta na parkiet pozwolił "Jeziorwcom" ponownie wyjść na prowadzenie (84:80) na pięć minut przed ostatnią syreną, którego już nie oddali. Co prawda finałową akcję meczu, przy stanie 89:87, mieli Clippers, ale rzut Coreya Maggette'a, równo z końcową syreną, był niecelny. Fantastyczna pierwsza połowa (84 procent skuteczności, 26 z 31 z gry, co jest klubowym rekordem), pozwoliła "Ostrogom" wypracować sobie wystarczającą przewagę do pokonania "Kawalerzystów". 34 punkty dla ekipy z San Antonio zdobył Tim Duncan, 18 dołożył Tony Parker, który jeszcze 13 razy asystował przy akcjach kolegów. - W pierwszej połowie wszystko nam wychodziło - powiedział Duncan, który w tej części gry trafił 11 z 12 rzutów z gry. - Nie zagraliśmy od początku meczu tak agresywnie, jak powinniśmy. To było przyczyną naszej porażki - stwierdził LeBron James, lider Cavaliers, który w sobotę rzucił 23 "oczka". Boston pokonał Seattle ich własną bronią. "Naddzwiękowcy" są najskuteczniejsi w rzutach za trzy w całej NBA (40 procent) i są jedną z najskuteczniejszych drużyn w ogóle (45 procent z gry), ale w sobotę nie mieli swojego dnia. Jeden z najlepszych strzelców ligi Ray Allen trafił tylko 5 ze swoich 23 rzutów, nie oddając ani jednego celnego za trzy na 10 prób. Drugi z obrońców Luke Ridnour wcale nie był lepszy (1 z 11 z gry). To, przy bardzo dobrej skuteczności Celtics (54 procent, 39 z 72 z gry), zaowocowało pierwszą porażką ekipy z Seattle we własnej hali w tym sezonie. Mistrzowie NBA mają problemy ze zdowywaniem punktów. W piątek rzucili tylko 72 w przegranym meczu z Atlantą Hawks, w sobotę było jeszcze gorzej. "Tłokom" nie pomógł nawet powrót do składu Rasheeda Wallace'a, który rzucił 22 punkty i zanotował 10 zbiórek. - O wyniku meczu zadecydowała końcówka czwartej kwarty. Pudłowaliśmy rzuty wolne i przez to stwarzaliśmy Grizzlies szanse, które wykorzystali - powiedział Larry Brown, coach mistrzów NBA. Nic dwa razy się nie zdarza. W poprzednim meczu w Toyota Center Tracy McGrady był bohaterem. W ciągu niespełna 33 sekund rzucił 13 punktów (cztery "trójki" i osobisty) i "Rakiety" wygrały z San Antonio Spurs 81:80. W sobotę T-Mac nie był w stanie nic zrobić. Mavericks szybko objęli prowadzenie 10:0, a potem dzięki bardzo dobrej grze Michaela Finleya (26 "oczek") i Dirka Nowitzkiego (22 punkty, 14 zbiórek) systematycznie powiększali przewagę. A McGrady? Tym razem zdobył tylko 15 "oczek", trafiając 6 z 16 rzutów z gry, ale ani jednego za trzy. - Powstrzymanie Tracy'ego było naszym priorytetem. Nie chcieliśmy, żeby znowu przez cały dzień w telewizji szły urywki tylko jego akcji - powiedział Finley. <a href="http://nba.interia.pl/wyn/2005w?data=11.12">Zobacz wyniki oraz zdobywców punktów w meczach z 11 grudnia</a>