Staples Center, jak zwykle, zapełniona została do ostatniego miejsca. I ten kto się wybrał we wtorkowe popołudnie (mecz rozpoczął się o godzinie 14 czasu kalifornijskiego) do tej hali na pewno nie narzekał. Od początku spotkanie miało zawrotne tempo. Trudno się jedną dziwić skoro ekipa "Słońc" znana jest z szybkiego przechodzenia do ataku. I ten styl początkowo przynosił efekty. Zespół z Arizony zaczął od prowadzenia 8:2, potem było jeszcze 20:14, ale z każdą minutą coraz lepiej spisywali się gospodarze. Dobra postawa Kobe'a Bryanta nikogo nie dziwiła, ale jednym z bohaterów wtorkowego meczu był z pewnością Andrew Bynum. Center "Jeziorowców" zakończył pojedynek z 28 punktami na koncie (11 z 13 rzutów z gry), co jest jego rekordem kariery. Do tego dodał 12 zbiórek. - Jeśli na koniec sezonu dostanie nagrodę MVP, to będziemy mogli powiedzieć, że miał świetny rok - żartował po meczu Phil Jackson, szkoleniowiec Lakers. Bryant rzucił o dziesięć "oczek" więcej", bardzo dobrze grając szczególnie w drugiej połowie (26 punktów). - Skupiam się tylko na jednej rzeczy - zdobyciu mistrzostwa - stwierdził lider drużyny z "Miasta Aniołów". Mike d'Antoni, szkoleniowiec "Słońc" we wtorek trochę przekombinował, bowiem za długo dawał odpocząć Steve'owi Nashowi. Gdy w czwartej kwarcie wrócił na parkiet jego drużyna przegrywała kilkoma punktami i tej straty nie udało się nadrobić. Miłe święta mieli także kibice w Portland. Trail Blazers pokonali Seattle SuperSonics 89:79 odnosząc 11. z rzędu zwycięstwo w lidze. Taką serią nie może pochwalić się żadna drużyna w NBA. LeBron James poprowadził Cleveland Cavalier do wygranej nad Miami Heat 96:82. Lider zespołu z Ohio zdobył 26 punktów i zaliczył 12 asyst.