Sklasyfikowany w pierwszej dziesiątce graczy ligi zawodowej w tak ważnych statystykach jak przeciętna liczba asyst w meczu (8,6) skuteczność rzutach za trzy punkty (43 proc.) czy trafień z rzutów osobistych (89 proc.), Billups pozostaje koszykarskim człowiekiem z żelaza. Jest nim nie tylko dlatego, że spędza na parkiecie przynajmniej 36 minut, ale także dlatego, iż zawsze na niego można liczyć. Słów "odpuszczony mecz" nie ma w jego słowniku... Lider "Tłoków" z Detroit udzielił ekskluzywnego wywiadu INTERIA.PL. - Chauncey, gdybyś mógł głosować na MVP ligi, oddałbyś głos na Kobe Bryanta, LeBrona Jamesa, Steve Nasha czy może... na siebie? To był dla ciebie rekordowy sezon w karierze - 37 punktów przeciwko Orlando Magic, 19 asyst przeciwko Sacramento Kings... - Nie lubię tego głosowania, bo o jest o dwa miesiące za wcześnie. MVP regularnego sezonu? Jakie to ma znaczenie, skoro i tak zaczynamy grać na serio dopiero w playoffs. Nie oddałbym głosu na siebie, bo nie gram dla statystyk - gram dla kolegów, gram po to, żeby wygrywać. Z tej trójki głosowałbym na Kobe'ego. LeBrona można jeszcze zatrzymać bo jest młody i czasami zbyt impulsywny, a Nash ma problemy z silniejszymi i wyższymi od siebie obrońcami. Nie ma nikogo w NBA, kto potrafi dać sobie radę z Kobe'm. - A kto tobie spędza sen z powiek? - Bez przesady z tym brakiem snu. Kiedy mamy grać z 76ers, wiem, że następnego dnia będę siedział godzinami w jacuzzi i leczył rany. Allen (Iverson - przyp. red.) jest bardzo szybki, a przede wszystkim ciągle ma piłkę w rękach. Nie ma czasu na odpoczynek. Kryjesz go zbyt blisko, to minie ciebie dryblingiem, zostawisz mu pół metra, to narzuca 35 punktów z dystansu. Najgorsze jest jednak to, że gra tak samo przez 48 minut. Jak nakręcony. - Jak grać przeciwko Billupsowi? - Niełatwo. Na mojej pozycji nie ma rywali tak silnych jak ja. Nie jestem tak szybki jak Allen, ale ponieważ jestem silniejszy od rywali, mogę się przepchnąć, zrobić sobie miejsce do rzutu. Postawisz na mnie kogoś mniejszego, to mogę grać jak skrzydłowy, tyłem do kosza. Tutaj przydaje się miłość do futbolu amerykańskiego, bo od tego sportu zaczynałem w Denver. Tam nauczyłem się przepychania, ciągłego kontaktu fizycznego z przeciwnikiem. Innych to denerwuje, dla mnie to normalka. Chcesz mnie podwoić, to zawsze znajdę Ripa (Hamiltona - przyp. red.) albo "Sheeda" (Wallace'a - przyp. red) czekających na podanie. - Zaczynacie NBA playoffs jako faworyci - jakie to ma, jeśli w ogóle, znaczenie dla Pistons? - Teraz przydaje się sezon zasadniczy, bo drużyny się nas trochę boją, nie wierzą, że mogą z nami wygrać. To jest ważniejsze niż przewaga własnego boiska w jednym meczu serii. Może inaczej - jak wychodzą na parkiet, to jeszcze wierzą, ale jak są trzy minuty do końca i Pistons prowadzą pięcioma punktami, to zaczynają wątpić. Tylko po to gramy przez pięć miesięcy - żeby drużyny się nas bały, choćby podświadomie. Druga strona medalu to fakt, że teraz każdy wychodzi na nas ze specjalną motywacja, żeby dołożyć faworytowi, stać się sprawcą sensacji. Zdajemy sobie z tego sprawę i dlatego nigdy nie jesteśmy zbyt pewni siebie. - Gdybyś miał wymienić tylko jedną, najważniejszą cechę Detroit Pistons, coś, co odróżnia was od najgroźniejszych rywali w tegorocznych playoffs, co byś wymienił: długa ławkę rezerwowych, mistrzowskie doświadczenie... - Jeszcze coś innego - indywidualną odpowiedzialność każdego z zawodników na parkiecie za wynik meczu. Nikt nie chce być tym, który zrobi coś głupiego, przez co przegramy. Nie ma przebaczenia - jeśli przez ciebie przegramy, to na pewno o tym od każdego z nas usłyszysz. Jesteśmy przecież profesjonalistami. - A Twoja najsilniejsza strona? - Gram zawsze tak samo. Czy prowadzimy dziesięcioma punktami czy przegrywamy, nie ma dla mnie żadnej różnicy. Dlatego nie boję się rzucać w ostatnich sekundach czy minutach, kiedy od mojej akcji może zależeć wynik spotkania. Piłka jest ta sama, kosz tak samo odległy, zawodnicy ciągle mają tylko dwie ręce i dwie nogi. Czym się więc denerwować? - Z kim zagracie w NBA Finals? - A już wygraliśmy z Milwaukee (Pistons prowadzą 1-0 w serii "best-of-seven" - przyp. red.)? Kiedy? Mogę dla zabawy powiedzieć kogo bym chciał zobaczyć - Denver Nuggets. Zaprosiłbym na nasze finały moją ulubioną drużynę NFL - Denver Broncos. Tylko po to, żeby im pokazać ile stracili jak przestałem grać w futbol. Rozmawiał w Detroit: Przemysław Garczarczyk