Olajuwon był centrem klubu z Teksasu w latach 1984-2001 (ostatni sezon 2001/02 spędził w Toronto Raptors). Za jego kadencji Rockets dwukrotnie sięgnęli po mistrzostwo NBA. Szczególna była zwłaszcza druga droga po tytuł ekipy z Houston w 1995 roku. Z bilansem ledwie 47 zwycięstw w 82 spotkaniach broniące mistrzowskich pierścieni "Rakiety" zajęły dopiero trzecie miejsce w tabeli nieistniejącej dziś Midwest Division i szóste w Konferencji Zachodniej. W drodze do finału podopieczni Rudy'ego Tomjanovicha pozostawili w pokonanym polu same wyżej notowane ekipy; Utah Jazz Karla Malone'a i Johna Stocktona, Phoenix Suns Charlesa Barkley'a i wreszcie San Antonio Spurs Davida Robinsona. Pojedynek z "Ostrogami" był wyjątkowy dla Olajuwona. Robinson zgarnął w końcu tytuł MVP (detronizując Hakeema), a zespół z San Antonio był głównym, obok Orlando Magic, faworytem do tytułu. W bitwie o Zachód Olajuwon upokorzył jednak Robinsona. "The Dream" grał jak natchniony, raz za razem ogrywając "Admirała" pod obydwoma koszami. Z tamtych czasów w pamięci utkwił mi jeden obrazek. Siedzący ze łzami w oczach na ławce Robinson z rękami założonymi na nisko opuszczonej głowie. Na drodze po drugą z rzędu koronę dla "Rakiet" pozostawała już tylko jedna przeszkoda; Orlando Magic, czyli młodzi i żądni sukcesów Shaquille O'Neal i Penny Hardaway. Ale i tym razem Olajuwon, Drexler i spółka (m.in. Robert Horry, Sam Cassell czy Kenny Smith) wznieśli się na wyżyny. Houston rozbiło Orlando w czterech meczach i ponownie sięgnęło po tytuł. - Nigdy nie lekceważ serca mistrza - podkreślał wzruszony Tomjanovich. Po co przypominam tą historię? Bo pokazuje ona czego możemy się od Amerykanów nauczyć. W odróżnieniu od nas oni pamiętają o swoich legendach i na każdym kroku je pielęgnują. Nominację do Hall of Fame, uroczyste podwieszanie koszulek gwiazd pod kopuły gigantycznych hal sportowych, czy pomniki stawiane wybitnym sportowcom wiele nie kosztują, a dla publiczności i samych zainteresowanych mają ogromną wartość. A ilu młodszych kibiców pamięta w dziś o Mieczysławie Młynarskim czy Edwardzie Jurkiewiczu? Młynarski jest rekordzistą polskich parkietów pod względem zdobyczy punktowej w jednym spotkaniu (90), a dla niewiele ustępującego mu Jurkiewicza (84), zakończenie spotkania z dorobkiem kilkudziesięciu punktów nie było większym problemem. Też mamy legendy. Szkoda tylko, że pokryte grubą warstwą kurzu.