To było najlepsze spotkanie w wykonaniu Williamsa w karierze. Zdobyte przez niego 52 punkty to rekord obecnego sezonu i klubu. Jego dyspozycja zaskoczyła wszystkich, bo dotychczas zdobywał średnio 11 punktów na mecz. We wtorek miał z kolei 19 udanych prób rzutów, w tym aż sześć razy trafiał za trzy punkty. Dodatkowo zaliczył także siedem asyst i miał trzy zbiórki. - Mo był niesamowity. Jestem w NBA od 17 lat i widziałem już wielu koszykarzy w wielkiej formie, ale chyba jeszcze nigdy nie byłem świadkiem takiego wyczynu. On trafiał wszystko - skomentował trener z Minnesoty Flip Saunders. Williams sam także był zaskoczony, że udało mu się zdobyć aż tyle punktów. - Miałem okazję do rzucania, to ją wykorzystywałem. Jak znajdowałem się w odpowiedniej strefie, nie widziałem już nikogo wokół mnie. Wykonywałem po prostu swoje zadania, bez względu na to, gdzie są obrońcy. Miałem wrażenie, że w hali jestem tylko ja i mój trener - przyznał. W drużynie z Indianapolis najlepszy był C.J. Miles - 22 pkt. Do gry wrócił LeBron James, ale Cleveland Cavaliers z nim w składzie przegrali z Phoenix Suns 100:107. To była ich szósta porażka z rzędu. Największy gwiazdor drużyny z Cleveland rzucił 33 punkty, miał pięć asyst i siedem zbiórek. - Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało mi się, że długo nie wrócę na parkiet, ale okazało się, że jest lepiej niż przypuszczałem i jestem bardzo zadowolony ze swojego powrotu - przyznał. W zespole "Słońc" bardzo dobrze spisał się Markieff Morris - 35 punktów i to on w dużej mierze przyczynił się do zwycięstwa swojego klubu. Ustanowił także rekord kariery. Dziewiąte zwycięstwo z rzędu odnieśli koszykarze Atlanty Hawks. Najlepsza drużyna Wschodu pokonała Philadelphię 76ers 105:87. Duża w tym zasługa Al Harforda, który po raz pierwszy w karierze zapisał na swoim koncie triple-double - 21 punktów 10 zbiórek i 10 asyst. Atlanta wygrała, mimo że w ekipie zabrakło liderów Jeffa Teague, Paula Millsapa i DeMarre'a Carrolla. Trener dał im odpocząć, bo w ostatnich meczach byli mocno eksploatowani. Kolejne zwycięstwo odniosła drużyna Washington Wizards z Marcinem Gortatem, który zdobył siedem punktów i miał 11 zbiórek. Na własnym parkiecie stołeczni koszykarze pokonali broniących tytułu San Antonio Spurs 101:93. To ich czwarta z rzędu wygrana roli gospodarza. Przerwali tym samym serię 17 kolejnych przegranych z ekipą z Teksasu, której nie byli w stanie pokonać od 12 listopada 2005 roku.