Włodzimierz Czarniak. To właśnie temu narciarzowi, 13 lat starszemu od siebie, poświęcił jeden z rozdziałów zatytułowany "Włodek - 1962". Zakopiańczyk urodzony w 1934 roku narciarstwo uprawiał od dziecka. I nie ograniczało się ono tylko do szusów po stokach, ale też zajmował się konkurencjami klasycznymi. Największe sukcesy odnosił jednak jako narciarz alpejski. W swojej krótkiej i burzliwej karierze reprezentował takie kluby jak: SNPTT Zakopane, Kolejarz Zakopane i Start Zakopane. Jeżeli chodzi o sport, to miał się na kim wzorować, bo jego starszy o dwa lata brat Andrzej był również alpejczykiem. W 1952 roku wystąpił w zjeździe w zimowych igrzyskach olimpijskich w Oslo. Wydawało się, że ma wszystko Obaj bracia dbali też o to, by po zakończeniu kariery sportowej nie zostać na lodzie. Dlatego jeszcze w czasie kariery studiowali na Politechnice Krakowskiej. Włodek w 1953 roku został studentem na Wydziale Architektury Politechniki Krakowskiej. Po pięciu latach uzyskał dyplom magistra inżyniera architekta. Jego żoną została Małgorzata Borusewicz. Wydawało się, że ma wszystko. Do tego potrafił doskonale zjeżdżać na nartach. W latach 50. i 60. był jednym z najlepszych na świecie. Czarniak był trzykrotnym mistrzem i wicemistrzem Polski. W 1956 roku zdobył trzy medale (złoty i srebrny i brązowy) w czasie akademickich mistrzostw świata w Zakopanem. W tym samym roku wygrał Memoriał Bronisława Czecha i Heleny Marusarzówny. Wreszcie dostąpił zaszczytu występu w zimowych igrzyskach olimpijskich. W 1956 roku w Cortinie d'Ampezzo zajął 28. miejsce w slalomie gigancie. Na starcie stanęło 95 zawodników. Dwa lata później był 25. w zjeździe i slalomie gigancie w mistrzostwach świata w Bad Gastein. Choć sportowi zaczął poświęcać coraz mniej czasu, to jednak wydawało się, że świat stoi dla niego otworem. Był pewnym kandydatem do wyjazdu na igrzyska w Squaw Valley w 1960 r. Choć w międzynarodowej rywalizacji spisywał się znakomicie, to jednak nie zyskał uznania u działaczy. Zaczęły się pojawiać pierwsze problemy i powolny upadek. Polska zbojkotowała mistrzostwa świata W 1962 roku mistrzostwa świata w narciarstwie alpejskim rozgrywane były we francuskim Chamonix. Tuż przed nimi w Megeve Czarniak błysnął 14. miejscem w zawodach w slalomie. W polskiej ekipie był wówczas szalony talent - Andrzej Bachleda-Curuś. Miał wówczas 15 lat i już miał szansę debiutu w tak ważnej i dużej imprezie. Jego mentorem w kadrze, w której wielu patrzyło na młodego wilka spode łba, został właśnie Czarniak. Dzieliło ich 13 lat różnicy. Niestety biało-czerwona reprezentacja nie wystąpiła ostatecznie w tych MŚ. Nasi alpejczycy wprawdzie trenowali do ostatniej chwili na miejscu, ale ostatecznie - ze względów politycznych - wycofali się z rywalizacji, jak wiele innych krajów socjalistycznych. To był akt solidarności z zawodnikami Niemieckiej Republiki Demokratycznej, którzy nie otrzymali wiz do Francji, co wiązało się z budową muru w Berlinie, dzielącego to miasto. Czarniak jakby przypuszczał, jaka będzie przyszłość polskiej kadry w tych MŚ. Znał bowiem języki i dzięki temu swobodnie poruszał się w narciarskim świecie, a tam huczało od plotek. Wygrała zatem u niego dusza człowieka wolnego. Postanowił wyruszyć na trasę zjazdu bez kasku ochronnego, co było zakazane. "Wiesz co, Jędrek, chyba będziemy stąd wyjeżdżać, zanim rozpoczną się Mistrzostwa. Widzisz przecież, że już prawie wszystkie demoludy opuściły Chamonix [...] Wiem na pewno, że jeszcze chwila i będziemy pakować manatki. Dlatego dzisiaj mam wszystko generalnie głęboko w d..." - tymi słowami miał zwrócić się do Andrzeja Bachledy-Curusia, którego zabrał za sobą na trasę zjazdową. Wypadek, który wszystko zmienił. "To był jego koniec" Była piękna słoneczna pogoda. Niebo aż raziło niebieskim kolorem. Tymczasem dwóch polskich narciarzy - wbrew przepisom - w przewiewnych czapkach i na nartach slalomowych ruszało na trudną trasę zjazdową. To miała być dla obu jedna z ostatnich przyjemniejszych chwil we francuskich Alpach. "Dopiero teraz rozumiem, dlaczego on, który jest najmądrzejszy z nas wszystkich, tak w ostatnich dniach opuszczał treningi" - czytamy w książce Bachledy-Curusia. Jak się okazało, to była jedna z ich ostatnich wspólnych chwil na nartach. "Jedynie przy nim czułem się najlepiej. Od czasu do czasu przyjaźnie brał mnie za kark i pocieszał. On też udzielał mi pierwszych lekcji życia w tym innym świecie, choć pewnie nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Najwięcej czasu poświęcał na naukę języków. Natychmiast po powrocie z treningów, po ściągnięciu butów i skarpetek, które stały w jednym rzędzie, kładł się na łóżko i rozpoczynał. Uczył się trzech naraz" - tak nasz znakomity później alpejczyk opisywał w swojej książce swojego mentora. Okazało się, że Czarniakowi mocno zakrawędziowała narta na bardzo zalodzonej trasie i choć jechał wolno, to jednak dał o sobie znać brak kasku. Uderzył głową mocno o twarde podłoże. Efekt - wstrząs mózgu i pęknięcie podstawy czaszki. We francuskim szpitalu pozostał przez miesiąc. Tymczasem reszta polskiej ekipy następnego dnia po wypadku pakowała bagaże i opuszczała MŚ zgodnie z wolą krajów zaprzyjaźnionych. "I to był jego koniec. Tym upadkiem zamknął swoją narciarską kartę" - napisał Bachleda-Curuś o Czarniaku w książce "Taki szary śnieg". Sportowa agonia i dziwne zachowania Od tego momentu trwała sportowa agonia tego zdolnego narciarza. Lekarze nie pozwalali mu wrócić do sportu, a swoje dokładali też klubowi działacze. Sam Czarniak miał coraz większe problemy z tym, by odnaleźć się w zupełnie nowej rzeczywistości. "Coraz częściej miewał okresy depresji i rozgoryczenia" - pisał Bachleda-Curuś. Przytoczył też ciekawą historię z jednego ze spotkań w kolejce na Kasprowy Wierch. Kiedy tak jechali na górę, Czarniak zaproponował zamianę nart. Bachleda-Curuś miał nowe "deski" od Kaestla, ale dał starszemu koledze potrzymać. Kiedy jednak chciał odzyskać narty, wówczas Czarniak zagroził, że puści je do żlebu. Bachleda-Curuś ze łzami w oczach błagał, by tego nie robił. - Dobrze, otrzymasz je z powrotem, jeśli klękniesz na środku hallu i zmówisz głośno Ojcze Nasz i Zdrowaśkę! - miał powiedzieć Czarniak do Bachledy-Curusia. "Ludzi pełno, ponad kopę, mało kto wie, o co idzie gra, śmieją się głośno. Ja klękam i łamanym głosem się modlę. Boże mój, jak ja go wtedy nienawidziłem. Lecz, gdybym wiedział, co się z nim dzieje..." - opisywał nasz znakomity narciarz w swojej książce ostatnie spotkanie z Czarniakiem. Samobójstwo w hotelowym pokoju i przysięga nad trumną Ten kilkanaście dni później już nie żył. Miał zaledwie 29 lat. Nie doczekał swojego kolejnego występu w zimowych igrzyskach olimpijskich, choć tak bardzo chciał wystąpić w Innsbrucku w 1964 roku. "Włodek wsiadł do swojego Voksa i pokierował do Krakowa. W wynajętym hotelowym pokoju, w trzy godziny po ceremonii otwarcia, popełnił samobójstwo" - napisał Bachleda-Curuś. Był dokładnie 29 stycznia 1964 roku. Czarniak spoczął u boku swojego ojca na cmentarzu na Pęksowym Brzyzku. "Kiedy zadudniły kamienie spadające na wieko trumny, ja mu przysiągłem, że zdobędę medal" - tak kończy się rozdział książki "Taki szary śnieg" poświęcony Czarniakowi. I słowa dotrzymał. W 1970 roku został brązowym medalistą, a cztery lata później srebrnym medalistą mistrzostw świata w kombinacji alpejskiej.