Inauguracja Pucharu Świata, jak co roku od wielu lat, odbywa się w austriackim Soelden. To miejsce, z którym Maryna Gąsienica-Daniel ma do wyrównania rachunki. Startowała tam już wiele razy, ale nigdy nie wystąpiła w drugim przejeździe. Bardzo dobrze zaczęła rywalizację przed dwoma laty, ale po raz kolejny w Soelden nie dojechała do mety. Na przełamanie liczyła przed rokiem, ale wówczas slalom gigant został odwołany. Czas odczarować Soelden, choć dla 29-latki to nie jest priorytet. Występ w tym miejscu jest jednak ważny z innego powodu. Dobrze byłoby sezon rozpocząć z punktami, tym bardziej że nasza alpejka ma chrapkę na to, by powalczyć o jak najwyższe miejsce w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata w slalomie gigancie. Drugą z naszych zawodniczek na starcie w Soelden będzie Magdalena Łuczak. Polka może liczyć na wyjątkowe wsparcie. To on jest jej największym kibicem Narciarstwo alpejskie. Maryna Gąsienica-Daniel: nie uważam, że to jest dla mnie przeklęte miejsce Tomasz Kalemba, Interia Sport: Za panią kolejne już przygotowania w życiu do sezonu zimowego. Było inaczej niż zwykle, czy bardzo podobnie? Maryna Gąsienica-Daniel: - Nasze przygotowania co roku są bardzo podobne, bo trudno jest wymyślić coś nowego. Oczywiście zmieniają się pewne bodźce, zwłaszcza jeśli chodzi o trening kondycyjny. W samym treningu narciarskim niewiele wymyślimy. Trzeba po prostu jak najwięcej jeździć na nartach, by szlifować technikę. Jest zatem pani gotowa na zimę, choć końcem października trudno mówić o tym, że jest się już w formie? - Dokładnie tak uważam. A co do przygotowań, to jestem z nich bardzo zadowolona. Dużo przetrenowaliśmy. Właściwie udało nam się zrealizować wszystko to, co mieliśmy zaplanowane. Nie możemy narzekać nawet na warunki, choć te latem na lodowcach były różne. Nam akurat udało się trafić w dobry czas na nich. Poza tym trenowaliśmy w Argentynie i tam treningi były znakomite, choć warunki nie zawsze były perfekcyjne. Wykorzystaliśmy jednak wszystkie zaplanowane dni, więc można stwierdzić, że to było udane zgrupowanie. Mamy koniec października i zaraz start w Soelden. Kiedy myśli pani sobie o tym miejscu, w którym jest szalenie trudna trasa i często panują tam trudne warunki, a do tego trzeba startować tam już na inaugurację sezonu, to nie cierpnie skóra? Nie wiem, czy jest wiele osób, które lubią tam starować? - Niektórzy jednak lubią (śmiech). Ci, co mają dobre wspomnienia z Soelden, to raczej lubią to miejsce. Zawsze tak jest, bo to dobre wspomnienia kreują naszą opinię odnośnie miejsc. Dla pani to jednak miejsce naprawdę nieszczęśliwe. Nigdy nie pojawiła się tam pani w drugim przejeździe. Kiedy przed rokiem wydawało się, że w końcu w Soelden pani się przełamie, to odwołali slalom gigant, choć chwilę później wyszło słońce. - Tak, ale wówczas były fatalne warunki. Całą noc padał deszcz. Organizatorzy wiedzieli, że na kolejny dzień zapowiadana jest dobra pogoda, dlatego nie zdecydowali się na nasz start, żebyśmy nie zepsuły trasy dla męskiego giganta. Gdyby nas puścili w beznadziejnych warunkach, to wówczas musieliby odwołać zawody panów, bo trasa nie nadawałaby się do startu. Jaki pani ma stosunek do Soelden? - Jak do każdego innego miejsca startowego. Nie uważam, że to jest dla mnie przeklęte miejsce, w którym muszę się zmagać z jakąś klątwą. Tak naprawdę w światowej czołówce jestem dopiero od kilku lat. I w tym czasie raz były fatalna warunki, raz zawody zostały odwołane, a raz jechałam super, ale się potknęłam. Nie nastawiam się negatywnie na starty w Soelden, choć oczywiście nie jest to moja ulubiona góra. Do tego dochodzi wczesny początek sezonu, który w pewien sposób jest też ekscytujący. Mimo wszystko cieszymy się, że wszystko rusza, bo ile można tylko trenować. Nie ma między wami zawodniczkami dyskusji, by sezon zaczynał się jednak później w warunkach bardziej zbliżonych do zimowych? - Pojawiają się takie rozmowy, ale nie wiem, czy kiedykolwiek to przyniesie efekt. Też wolałabym, by sezon zaczynał się później. Nie byłoby stresu związanego z brakiem śniegu i szukaniem go. Tak było w czasie naszych ostatnich treningów. To była pogoń za śniegiem. To nie jest łatwe dla nas. Widzimy, jak zmienia się klimat. Gdyby sezon zaczynał się później, to znacznie ułatwiłoby wszystkim pracę, bo im później, tym warunki do treningu byłyby lepsze. Niby jesteśmy głównymi aktorami w tym alpejskim cyrku, ale nie wiem, czy nie wiem, czy mamy aż tyle do powiedzenia, żeby wpłynąć na pewne decyzje. W ubiegłym sezonie miała pani problemy jelitowe. Udało się to opanować? - Całę lato już czułam się dobrze. Tyle że tych problemów nie mam, jak jestem w domu. Jak będzie w sezonie, kiedy ciągle zmieniamy florę bakteryjną, zobaczymy. A strach przed maszynkami badającymi obecność fluoru w smarach nart jest, czy woli pani o tym nie myśleć? - Jest to trochę poza nami. Pojawiały się głosy, żeby odroczyć jednak kontrolę fluorową, ale wydaje mi się, że FIS jest tak mocno na to nastawiona, że nie ma w ogóle dyskusji. W tej sytuacji nie mamy wielkiego pola manewru. Trzeba się dostosować i tyle. Mam tylko nadzieję, że będzie to wszystko sprawiedliwe i nie wpłynie na sportową rywalizację. Liczę na to, że nie będzie dziwnych dyskwalifikacji. Lata lecą i choć nie ma pani na koncie podium w zawodach Pucharu Świata, to znając panią, puści wodze i spróbuje powalczyć o Małą Kryształową Kulę w slalomie gigancie, bo w tym sezonie nie ma imprezy głównej. Mylę się? - Dziękuję. Jest pan chyba jedyną osobą z grona dziennikarzy, którzy tak widzą mój sezon. Wszyscy pytali się, czy jestem gotowa na tę zimę i czy w końcu wskoczę na podium, a tu proszę, z grubej rury: Mała Kryształowa Kula. To mi się podoba. Widać, że mnie pan zna (śmiech). Ale rzeczywiście, jestem bardzo pozytywnie nastawiona do tego sezonu i - na ten moment - w miarę zrelaksowana. Chyba też dorosłam do tego, że nie można zrobić nic więcej, niż się potrafi. Za mną dobre przygotowania. Mam też doświadczenie. To fajne połączenie. Będziemy próbować i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Na pewno pierwsze zawody nie będą wykładnikiem tego, jak ten sezon będzie wyglądał, bo jednak Soelden bywa loteryjne. - To rzeczywiście jest bardzo specyficzna trasa, a do tego mamy jeszcze jesień. Może się zdarzyć, że kogoś bardziej zje trema, a ktoś inny pojedzie na większym ludzie. Na szczęście jeden start nie przesądzi o tym, jak ten sezon będzie wyglądał, ale też trzeba mieć świadomość, że liczy się on do klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. To na koniec o niespotykanej sytuacja w narciarstwie alpejskim. W Soelden na starcie zobaczymy jedną Francuzkę i dwie Polki. Czegoś takiego nie pamiętam. - Rzeczywiście kariery zakończyły dwie czołowe Francuzki Tessa Worley i Coralie Frasse Sombet. To były dziewczyny, które przez ostatnie lata trzymały Francję na wysokim poziomie. Teraz została Clara Direz. Ona trenowała razem ze wspomnianymi dziewczynami. Nie jest zatem świeżynką, ale ma doświadczenie w Pucharze Świata, choć po drodze miała wiele kontuzji, które wyhamowały jej rozwój. Może wskoczą też inne młode Francuzki. Ja mam jednak nadzieję, że to Polek będzie coraz więcej w Pucharze Świata. Rozmawiał - Tomasz Kalemba, Interia Sport Rodzinny dramat wstrząsnął sportem. Wielka gwiazda zginęła z rąk męża