W całkowicie innym nastroju była triumfatorka Tina Maze. Słowenka wielokrotnie uchodziła za faworytkę tej konkurencji, a nigdy nie sięgnęła po złoto. Udało jej się dopiero w poniedziałek. - Ten medal jest dla mnie czymś szczególnym. Zawsze mówiono, że powinnam wygrać, a stanęłam na najwyższym stopniu podium w superkombinacji po raz pierwszy w karierze. Gdyby tym razem znowu się nie udało, nie wiem, co bym zrobiła. Czułam niesamowitą presję, dlatego też strasznie się stresowałam przed slalomem - przyznała. Po jego zakończeniu z radości zrobiła "gwiazdę" na śniegu. Gospodarze oczekiwali, że na jej miejscu będzie stała Vonn. Amerykanka, która w tym sezonie wróciła po bardzo ciężkiej kontuzji kolana, nie spełniła jednak marzeń kibiców i swoich. Po zjeździe traciła do liderki Maze już ponad sekundę, a w slalomie złapała tyczkę i nie dokończyła rywalizacji. Emocjonalnie nie wytrzymała. Pożegnała się z kibicami i w namiocie dla zawodników wybuchła płaczem. - Doskonale wiem, co teraz czuje. Doświadczyłam też takiego uczucia i jej współczuję - powiedziała Maze, która wierzy w to, że Vonn w kolejnych konkurencjach znowu będzie się liczyć. - Po prostu potrzebuje teraz dużej wiary we własne umiejętności. Jestem pewna, że się podniesie i będzie godną rywalką dla nas wszystkich - zaznaczyła Słowenka. Vonn miała być w Beaver Creek gwiazdą amerykańskiej ekipy. Ona sama mówiła, że chce zdobyć kilka medali. Na razie na koncie ma jeden - brązowy z supergiganta. W zjeździe była piąta, superkombinacji nie ukończyła. Czeka ją jeszcze rywalizacja w slalomie gigancie. - Wiele po mnie oczekiwano, a ja naprawdę robię, co mogę - powiedziała do dziennikarzy tuż po superkombinacji. Już wówczas łamał jej się głos. - Starałam się. To wielkie rozczarowanie dla mnie, dla mojej rodziny i kibiców - dodała. Nie chciała szukać usprawiedliwienia, ale oblodzona trasa sprawiła, że znowu czuła ból w kolanie.