Przed kilkoma dniami z powodu niesprzyjających warunków atmosferycznych - silny wiatr i opady śniegu - nie doszła do skutku rywalizacja mężczyzn w zjeździe. Panowie odbyli tylko jeden trening. W ten weekend (18-19 listopada) to samo stało się, jeśli chodzi o rywalizację pań. One też mogły jedynie potrenować na trasie i to nie we wszystkie zaplanowane dni. Aura znowu okazała się potężniejsza od organizatorów. Mikaela Shiffrin śrubuje rekord, wielki pech Petry Vlhovej. Polka podzieliła jej los Matka natura pokazała siłę. Narciarze mają dość Wygląda na to, że to chyba koniec wielkiego i kosztownego projektu. Niestety, ale trasa Gran Becca narażona jest na takie sytuacje. Problemem na najwyżej położonej trasie w Pucharze Świata (3800 m n.p.m) i drugiej pod względem długości, jest przede wszystkim jej wysokość. To wiąże się ze zmiennymi i bardzo trudnymi warunkami atmosferycznymi. Krytycy już zastanawiają się, czy warto podejmować kolejne próby. Tym bardziej że przygotowanie tej trasy sporo kosztuje, a jednak jest mała szansa na przeprowadzenie zawodów. Narciarze też mają dość. Przed tygodniem zawodnicy przebywali w tym ośrodku narciarskim przez tydzień, a udało im się zjechać tylko raz. Co bardziej niecierpliwi, nie doczekali nawet oficjalnego odwołania zawodów, tylko uciekli do domów jeszcze przed czasem. Kolejne starty w PŚ zaplanowane zostały w amerykańskim Killington. Tam panie będą rywalizowały w slalomie gigancie (25 listopada) i slalomie (26 listopada). Za Wielką Wodą wystąpią dwie nasze zawodniczki Maryna Gąsienica-Daniel i Magdalena Łuczak. Panowie wrócą do rywalizacji w Beaver Creek. Tam na 1 i 2 grudnia zaplanowany zjazdy, a 3 grudnia ma się odbyć supergigant. Nadchodzi wielki kryzys. Zaczynają się przesuwać pory roku