Jedyny polski zdobywca medali w alpejskim czempionacie liczy jednak na dobry występ Polek w rozpoczynających się w poniedziałek we włoskiej Cortinie d'Ampezzo mistrzostwach świata. Główna impreza sezonu potrwa do 21 lutego. Maryna Gąsienica-Daniel wystąpi w kombinacji alpejskiej (8 lutego supergigant i slalom), supergigancie (9 lutego), slalomie gigancie równoległym (16 lutego) oraz slalomie gigancie (18 lutego), a debiutująca w imprezie tej rangi Magdalena Łuczak wystartuje tylko w slalomie gigancie. "Od lat pojawiają się tylko ze dwa talenty, a potem jest większy lub mniejszy dół. Co gorsza te diamenciki bywały źle prowadzone, a co za tym idzie ich możliwości zostały zaprzepaszczone. Nie możemy sobie na to pozwolić, bo przecież bez zaplecza jedno czy dwa nazwiska, które mają coś do powiedzenia na arenie międzynarodowej nie zbudują całej dyscypliny" - powiedział Bachleda-Curuś. Dodał, że takie właśnie przemyślenia skłoniły go w 2010 roku do powołania wraz ze spółką Tauron Polska Energia projektu, który miał wspierać młodych narciarzy. Czy to się udało? "Myślę, że tak. Pracowaliśmy z grupą alpejczyków urodzonych w latach 1994-99 i akcja z rozwijała się całkiem nieźle, chociaż nie powiem, szło po grudzie. No bo tak po prawdzie wszedłem na czyjeś poletko, miałem przeważnie inne pomysły niż ci, którzy wtedy z tą młodzieżą pracowali w jakiejś tam klubowej rutynie" - wspominał olimpijczyk z Grenoble (1968) i Sapporo (1972). W rywalizacji organizowanej w ramach programu pojawiały się m.in. Maryna Gąsienica-Daniel i Magdalena Łuczak, które dziś z powodzeniem startują w Pucharze Świata i Europy, będą też reprezentować Polskę na MŚ w Cortina d'Ampezzo. "To właśnie takie diamenty, u których oby nie popsuto szlifu. Maryna od początku miała w sobie "to coś" i żmudną, ciężką pracą dochodziła do tego, co jest dziś. Magda natomiast trenowała wtedy indywidualnie dużo wyjeżdżając chociażby do Włoch. I na szczęście, można powiedzieć, bo dało jej to jakąś tam przyzwoitą bazę" - zauważył Bachleda-Curuś dodając, że program zakończył się dość gwałtownie w 2016 roku. "Przyszły pewne zmiany, o których nie chcę tu mówić, ale patrząc dziś już z boku, nie żałuję tych lat, bo przecież w ogromnej liczbie zawodów startowało po kilkaset uczestników. Część z nich nadal jeździ zawodniczo odnosząc większe lub mniejsze sukcesy, a o to właśnie mi chodziło" - podkreślił.