- Sam nie wiem jak to się stało, że w końcu postawiłem na narty. Ale jak już połknąłem bakcyla na dobre, to nie było odwrotu. Powiedziałem ojcu, że chcę się tym zająć na poważnie i odnosić sukcesy - przyznał 20-letni alpejczyk. Urodzony w Hokksund pod Oslo Braathen zdobył dwa złote medale mistrzostw świata juniorów, w poprzednim sezonie "zakręcił" się już koło podium PŚ, ale dopiero w niedzielę na otwarcie sezonu w Soelden triumfował w slalomie gigancie. I to na jednej z najtrudniejszych tras w cyklu. - Ten stok naprawdę jest brutalny. Z jednej strony nie wybacza najmniejszego błędu, a z drugiej jadąc zachowawczo można zapomnieć o sukcesie. Trzeba jechać na granicy ryzyka... - tłumaczył na mecie Norweg posługując się perfekcyjnym angielskim. Braathen wyraził nadzieję, że to zwycięstwo będzie momentem przełomowym w jego karierze. - W pewnym momencie myślałem, że nic z tego nie będzie, ale jednak wygrałem. Teraz chciałbym nie schodzić z podium, a jeśli to się nie uda, to chociaż żebym mieścił się w piątce. To mój cel na ten sezon, który zaczął się dla mnie niewyobrażalnie dobrze - dodał. Norweska ekipa alpejczyków nie jest zbyt liczna, ale za to mocna. Piąty na inaugurację sezonu był doświadczony slalomista Henrik Kristoffersen, a Kryształowej Kuli za triumf w PŚ broni w tym sezonie Aleksander Aamodt Kilde. - Jesteśmy małą grupą, ale bardzo zgraną. Pomagamy sobie nie tylko w sporcie, ale i poza nim, w codziennym życiu, lubimy ze sobą spędzać czas. To na pewno jedna z głównych przyczyn naszych sukcesów - podsumował Braathen. Następne zawody PŚ mają się odbyć w połowie listopada w austriackim Lech/Zuers. pp/ cegl/