Robert Valentine kojarzy się polskim kibicom z meczu z ZSRR, który też na mundialu prowadził i to mimo tego, że złożono wniosek o jego ukaranie i zdyskwalifikowanie. Za co? - Za to, że nie przerwałem "hańby z Gijon" - tłumaczył po latach. - Nie mogłem jednak przerwać tego meczu. To nie jest sprawa sędziego, że ktoś nie chce grać. Nie jest moim zadaniem podchodzić do zawodników i mówić im: "posłuchaj, musisz biegać mocniej, walczyć o bramkę i wygraną, więc uderz może na bramkę...". Co miałem począć? Grali jak grali, ja nie mogłem nic zrobić. Byłem tak samo zażenowany jak wszyscy. "Hańba z Gijon" ma także niemieckie określenie, używane zarówno w Niemczech, jak i w Austrii. To Nichtangriffspakt von Gijon, czyli pakt o nieagresji z Gijon. Nieagresji niemiecko-austriackiej. Żenujące dowcipy Niemców. Wtedy były na miejscu Ktoś, kto dzisiaj słucha pełnych kurtuazji wypowiedzi trenerów i zawodników przed meczami, zapewne zdziwiłby się, gdyby na takiej konferencji znalazł się kilkadziesiąt lat temu albo gdyby poczytał wtedy gazety i zamieszczane komentarze. O grzeczności czy kurtuazji nie było mowy. Przeciwnie, z przeciwnikiem jechało się po bandzie. Kiedy Polska grała z Anglią na Wembley, angielskie gazety wprost sugerowały wynik dwucyfrowy, polskich piłkarzy obrażano i uznawano za niedojdy ze wschodniej Europy. Nikomu do głowy nie przyszło, by mówić, że "potrafią być groźni" albo że "wynik jest niewiadomą". Taki był wtedy styl prowadzenia narracji przedmeczowej i budowania własnej tożsamości. Nikt nie obawiał się pychy. Dlatego sensacje powodowały taki wstrząs. Teksty i żarty do jakich posuwali się Niemcy przed pierwszym swoim starciem z Algierią na mundialu w 1982 roku dzisiaj uznalibyśmy za żenadę. Algierczyków nazywano pasterzami wielbłądów i zbłąkanymi chłopcami z pustyni. Niemcy zastanawiali się, komu zadedykują siódmą, ósmą i kolejną bramkę, co mogło być nawiązaniem do występów poprzednich egzotycznych ekip w finałach mistrzostw świata. Zair czy Haiti w 1974 roku ugruntowały przekonanie, że takie zespoły to jedynie ornament turnieju, a Niemcy jakby zapomnieli zupełnie, że przecież Tunezja na poprzednim argentyńskim mundialu była jedną z rewelacji imprezy. CZYTAJ TAKŻE: Zimna wojna na strzykawki. Brudna rywalizacja potęg Dlaczego nie miała nią być sąsiednia Algieria z graczami takimi, jak Rabah Madjer, Salah Assad, Chaabane Merzekane czy Lakhadar Belloumi? Wtedy niewielu jeszcze o nich słyszało, dzisiaj byliby gwiazdami w Europie. Zresztą Madjer nią został - grał w FC Porto, to on wbił piętką gola Bayernowi Monachium w finale Pucharu Europy w 1987 roku, co w Algierii odbierano zresztą jako symboliczny rewanż za "hańbę w Gijon". To właśnie Madjer i Belloumi dwoma golami doprowadzili do wygranej Algierii z RFN 2-1 w owym pierwszym meczu mistrzostw, co do dzisiaj zalicza się do największych sensacji w dziejach mistrzostw świata. Umówmy się bowiem, Tunezja wypadła nieźle, wcześniej Maroko też pokazało się na mundialu z dobrej strony, ale wygrana z RFN w takim stylu, w jakim zrobili to nikomu nieznani Algierczycy była wydarzeniem niezwykłym! W jednej chwili runęły zarzuty pod adresem FIFA, że rozdmuchała turniej do 24 zespołów zamiast dotychczasowych 16, dopuszczając do gry jakieś dziwne zespoły z odległych stron świata, jak Algieria, Kamerun, Kuwejt, Nowa Zelandia, Honduras czy Salwador. Większość z nich na Espana '82 sprawiła jakieś niespodzianki, z czego Algieria największą. Niemcom zajrzała bowiem w oczy groźba odpadnięcia z mistrzostw już w fazie grupowej, co nigdy im się dotąd nie zdarzyło. Hiszpania '82. Niemcy potrzebowali pomocy Austrii W drugiej kolejce gier pokonali oni słabe Chile 4-1. Została jeszcze Austria, która odniosła już dwa zwycięstwa. Do pokonania 1-0 Chile dodała wyraźne 2-0 z Algierią. - A zatem był to wypadek przy pracy - stwierdzili Niemcy o porażce z afrykańskim zespołem, niemniej stanęli przed dylematem. Austria wyglądała bardzo dobrze i jeżeli nie pokonaliby jej w ostatnim meczu, odpadali. Wchodziła Algieria, która zwyciężyła Chile 3-2. Dzień przed meczem RFN - Austria. Obie te ekipy znały wynik i możliwe scenariusze. Austria była już pewna awansu, czy z pierwszego, czy z drugiego miejsca. Drugie okazywały się nawet korzystniejsze, bo nie wpadała w drugiej rundzie na Anglię i Hiszpanię, ale na teoretycznie słabsze ekipy Francji i Irlandii Północnej. W takim duchu rozpoczęła mecz w Gijon z Niemcami, którzy potrzebowali zwycięstwa, by obie drużyny awansowały dalej. Komentator: Nie oglądajcie tego meczu! Sędzia Valentine wspominał: - Po 20 minutach miałem bardzo złe przeczucia, w ogóle nie było wślizgów. Potem jeden z piłkarzy przekroczył linię środkową, zatrzymał się z piłką i posłał ją z powrotem do swojego bramkarza. To był moment, w którym zdałem sobie sprawę, że coś jest nie tak. I dodaje: - Nikt nie biegł. Kompletnie nikt. Większość czasu spędziłem więc w pobliżu środkowego koła na boisku. Piłka w ogóle nie była kierowana w pole karne. To znaczy, raz skierowana być musiała - zaraz na początku meczu, po kilku minutach. Pierre Littbarski zagrał z boku boiska, Horst Hrubesch uderzył sprzed bramki. Austriacki bramkarz Friedrich Koncilia niby tam się rzucił i mieliśmy 1-0. Potem Niemcy ograniczali się do biegania z piłką od jednego boku boiska do drugiego. I z powrotem. Powietrze tętniło gwizdami. Komentatorzy telewizyjni nie wytrzymywali. Eberhard Stanjek, komentujący w niemieckiej telewizji, był bliski łez. Z kolei jeden z austriackich komentatorów Robert Seeger nakłaniał widzów, by wyłączyli telewizory i przez ostatnie 30 minut w akcie protestów nie odezwał się ani razu. W ITV Hugh Johns wymieniał nazwiska podających sobie piłkę Niemców: "Breitner, Briegel, Stielike - te nazwiska pozostawiają mi w tej chwili na języku paskudny posmak" - mówił. Gwizdy się nasilały. Stadion w Gijon objęła ściana w zasadzie już wycia. Hiszpańscy kibice skandowali: "fuera, fuera!" ("wynocha" - w delikatnym tłumaczeniu) i machali białymi chusteczkami. Jeden niemiecki kibic spalił swoją flagę. - Chcieliśmy awansować, a nie grać w piłkę - komentował potem trener późniejszych wicemistrzów świata, Jupp Derwall. Willi Schulz, były reprezentant RFN na mundialach 1962, 1966 i 1970, nazwał niemiecko-austriackich kolaborantów "gangsterami". Gazeta El Comercio, wydawana w Gijon, opublikowała raport z meczu w dziale dotyczącym przestępstw. Nagłówek "Bilda" grzmiał: "Wstydźcie się!". Niemcy i Austriacy mieli to jednak gdzieś. Cel został osiągnięty. RFN i Austria awansowały, Algieria została wyrugowana. Algierscy kibice przybyli na stadion w liczbie aż 8 tysięcy. Ich mecz był dzień wcześniej, przyszli świętować awans. Po pół godzinie gry, gdy zorientowali się, co się dzieje, ruszyli na płot oddzielający ich od murawy. Zablokowała ich hiszpańska policja, więc Algierczycy zaczęli przetykać przez płot banknoty. Zostały tam po meczu jako symbol szachrajstwa. Sędzia Valentine: - Tego bałem się najbardziej. Widziałem wściekłość Algierczyków, wiedziałem że spróbują przerwać mecz. Chciałem już tylko, aby dotrwać do końca. I tak nie miałem tu nic innego do roboty, jak tylko dotrwać. Najgorsze było to, że wiedziałem, iż ci wściekli kibice mają rację. Mają cholerną rację. Hotel w Gijon, w którym zatrzymała się niemiecka drużyna, został obrzucony jajami i to nie tylko przez fanów algierskich, ale i niemieckich. Ktoś z balkonów hotelowych zrzucił na głowy kibiców woreczki z wodą. Rankiem Niemcy i tak pakowali się, by wraz z Austriakami ruszyć do Madrytu. Na Santiago Bernabeu mieli zagrać o medale mistrzostw świata, Austriacy - na Vicente Calderon, stadionie Atletico Madryt. Bramkarz Harald Schumacher, który w półfinale mundialu zasłynął brutalnym staranowaniem Francuza Patricka Battistona: - W moją stronę Austriacy oddali dwa niecelne strzały, to co miałem robić? Ich się pytajcie, czego chcecie od nas? My swoje zrobiliśmy, strzeliliśmy im gola, który nas urządzał. Hans Tschak ze strony austriackiej, tłumaczył się wtedy tak: - Rozegraliśmy mecz taktycznie. Jeśli kilka tysięcy kibiców tych "synów pustyni" widzi w tym skandal i chce wywołać rozruchy, to znaczy że nie dorośli do uczestnictwa w mistrzostwach świata. Pierwszy raz po 300 latach przyjechali na mundial i już kłapią dziobami, oskarżając innych. Dopiero po 25 latach od tego wydarzenia Hans-Peter Briegel przyznał, że jego drużyna zaaranżowała zwycięstwo nad Austrią. W wywiadzie dla gazety "Al Ittihad" ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich potwierdził, że sprawa z Austriakami była dogadana i ułożona. - Ciąży mi to. Mogę teraz tylko przeprosić - powiedział. INTERIA SPORT EXTRA - CZYTAJ WSZYSTKIE WYJĄTKOWE TEKSTY Sędzia Valentine: - Ten mecz na zawsze zmienił futbol. Doprowadził do tego, że nikt nikomu nie mógł już ufać. To dlatego ostatnie mecze w grupach są odtąd rozgrywane równocześnie, o tej samej porze, nawet jeśliby kibice nie mogli któregoś z nich obejrzeć. Nazwiska, które na zawsze okryły się hańbą: Niemcy Harald SchumacherUli StielikeManfred KaltzKarlheinz Förster Hans-Peter BriegelWolfgang DremmlerPaul BreitnerFelix MagathKarl-Heinz RummeniggeHorst HrubeschPierre LittbarskiKlaus FischerLothar Matthaeus Austriacy Friedrich KonciliaErich ObermayerBernd KraussBruno PezzeyJosef DegeorgiHerbert ProhaskaRoland HattenbergerReinhold HintermaierHeribert WeberWalter SchachnerHans Krankl