Wspaniałość sensacji sprowadza się do tego, że wbijają klin w ustalony porządek, a jednocześnie inspirują. To, co zrobiło na tym mundialu Maroko, jest niezwykłe. Jako pierwsze z Afryki doszło do półfinału mundialu, ale to jeszcze nie mówi nam wszystkiego. Wszak po wyeliminowaniu przez nie Belgii, Hiszpanii i Portugalii zaczęliśmy na serio zastanawiać się, czy wyrzuci też z turnieju mistrzów świata, Francję! Co więcej, nawet przy szybkim prowadzeniu Francuzów po bramce Theo Hernandeza już w szóstej minucie, ta perspektywa wciąż była realna. Maroko nacierało niezłomnie, tworzyło okazje bramkowe, trafiało z przewrotki, jakby było niezniszczalne. Piłka nożna najczęściej twardo stąpa po ziemi, wyciskając z meczów wynik z kilku oczywistych składowych - wyszkolenia, składu, trenera, taktyki, kondycji fizycznej. Raz na jakiś czas zmienia się jednak w bajkę o kopciuszku, wtedy staje się chyba najpiękniejsza. Maroko - drużyna jak z baśni Maroko niekoniecznie było na tym mundialu kopciuszkiem, raczej Śpiącą Królewną rozbudzoną nagle do gry. Niewielu zwracało na nie uwagę przed turniejem, odmawiając Maroku miejsca w gronie zespołów przeznaczonych do sukcesów. Tymczasem był to zespół, który pokazał, że właśnie po to rozgrywa się turnieje, by nie wszystko było tak oczywiste i z góry przewidywalne. Należy Maroku podziękować za to, że dostarczyło nam tyle zdumień i nieoczywistości. Że wysadziło w powietrze poważny kawał dużego, europejskiego futbolu, by się wedrzeć i zająć jego miejsce. Kiedyś baśń musiała się skończyć, ale to ten zespół był wielką ozdobą mistrzostw świata w 2022 roku. A dobrze, gdy każdy mundial kogoś takiego ma.