Najpierw naszych finalistów mistrzostw świata na lotnisku przywitali fotoreporterzy i dziennikarze, a nawet kibice. Potem, w siedzibie PZPN przyjął ich prezes Cezary Kulesza. Nie da się tych wydarzeń opisywać bez odniesień do reprezentacji piłkarskiej i jej trenera. Przypomnijmy sobie jak wyglądał powrót naszej kadry po tym sukcesie, jakim było wyjście z grupy. Nie tylko wylądowali i wysiedli w niedostępnej dla zwyczajnych osób, wojskowej części lotniska, ale żaden z piłkarzy, jak również selekcjoner, nawet nie spojrzeli w kierunku reporterów i fanów. Patrząc na ekipę polskich sędziów, nasi reprezentanci i cały sztab niewątpliwie powinni wyciągnąć z tego lekcję dobrego zachowania i manier - zarówno w czasie turnieju, jak i po jego zakończeniu. Uwagę zwraca też zachowanie Cezarego Kuleszy. Dlaczego, po tak wielkim sukcesie, nie zaprosił delegacji kadrowiczów do swojego biura? Owszem, w ostatnim czasie od powrotu z mundialu do Polski kilkakrotnie pojawiał się tam Czesław Michniewicz, ale wbrew jego relacjom, raczej nie witano go tam szampanem i nie gratulowano mu tak spektakularnego osiągnięcia. I raczej nie jest to wina rzecznika prasowego i managera reprezentacji w jednej osobie - Jakuba Kwiatkowskiego, który zdaniem selekcjonera nieudolnie "sprzedał" w mediach ten sukces. Nawet gdyby to była prawda, prezes zapewne podałby selekcjonerowi pomocną dłoń i postarał się naprawić niedociągnięcia rzecznika. Tymczasem Czesław Michniewicz pojawiał się w warszawskim biurowcu przy ulicy Bitwy Warszawskiej 1920 głównie po to, by wytłumaczyć się z kiepskiej gry naszej drużyny i innych wpadek (że już z przymusu przypomnę kwestię tych nieszczęsnych premii). Czy widzieliście Państwo w ostatnim czasie jakieś zdjęcie prezesa w towarzystwie selekcjonera i jego asystentów? Jakimś dziwnym trafem, na próżno szukać takich fotografii w oficjalnych kanałach informacyjnych PZPN (w tym w mediach społecznościowych). Tymczasem już ze spotkania z Szymonem Marciniakiem - jak najbardziej. Przypadek? Nie do końca. Być może chodzi o to, żeby ocieplić wizerunek polskiej piłki. Czytaj także: Marciniak dosadnie podsumowany przez Mbappe Wracając jednak do samego Szymona Marciniaka, bo on zasługuje na znacznie więcej, niż tylko to, żeby ogrzać się przy jego sukcesie. Naprawdę byłem dumny, gdy oglądałem jego występ w finałowym spotkaniu. Dotychczas mówiło się, że gdy sędzia jest w meczu niewidoczny, to świadczy o tym, że swoją pracę wykonuje bardzo dobrze. Marciniak przełamał ten stereotyp - rzucał się w oczy swoimi pewnymi, podejmowanymi błyskawicznie decyzjami. Powiedziałbym wręcz, że rzucił wyzwanie technologii i systemowi VAR, bo ani razu sam nie skorzystał z weryfikacji. Nawet przy tak delikatnych sytuacjach, jak te w polu karnym (np. żółta kartka za symulację dla Marcusa Thurama). To też ukłon w stronę asystentów, którzy podpowiadali mu zapewne co robić w danej sytuacji. Bez wątpienia Szymon Marciniak swoją pracą wzbudził respekt największych gwiazd tego turnieju i to jest godne podziwu. Niestety, nasi piłkarze mają przed sobą lata świetlne, by dojść do poziomu naszego zespołu sędziowskiego. Zaś pretensje Francuzów, że niektórymi decyzjami nasi arbitrzy wypaczyli wynik spotkania, skomentowałbym krótko, posługując się cytatem z Roberta Lewandowskiego - le cabaret.