Michał Białoński, Interia: Nie sądzisz, że gdy już kurz opadnie i zapomnimy o zamieszaniu o premie, zaczniemy doceniać pierwsze po 36 latach wyjście z grupy na MŚ? Dariusz Szpakowski: Skończmy z tym polskim piekiełkiem. Mamy w reprezentacji potencjał. Mam nadzieję, że obejmie ją ktoś dobry. Apelowałem do selekcjonera Czesława Michniewicza: Czesław stań przed lustrem i zadaj sobie pytanie, czy jesteś w stanie poprowadzić tę reprezentację, ale w innych kierunkach. Ja wiem, że jest bliższa koszula ciału. To nie moje decyzje, tylko PZPN-u, nie wiem, jakie one będą. Natomiast wciąż mamy w sobie poczucie niespełnienia. Czekaliśmy 36 lat na wyjście z grupy, a skoro już się udało, to za cztery lata Polska będzie... może nie mistrzem świata, ale wejdźmy na to trzecie miejsce na podium. Zagrajmy tak jak zagrała Chorwacja - mały kraj, ale z wielkim charakterem. Odnajdźmy w sobie coś polskiego, niezłomnego. Ja wprawdzie nie dożyłem komentowania Polaków w tak szczególnym finale, w tych czasach, ale powiem jedno: w 1982 r. Jan Ciszewski w TVP, a ja w Polskim Radiu cieszyliśmy się ze srebrnego medalu. Stałem pod stadionem w Alicante. Nasi piłkarze wsiadali do autobusu, z głośników leciała "Felicita", wszyscy byli szczęśliwi. Piękne chwile, piękne wspomnienia. Nie do powtórzenia? - Mówiłem do Zbyszka Bońka podczas Euro 2016, że mieliśmy szansę, której nie wykorzystaliśmy do końca. Ale to, co cechuje każdego kibica: wiara nie w gusła, tylko w prawdę. W potencjał naszej kadry. Trzeba właściwego człowieka, żeby ten potencjał ogarnął. Lewandowskich, Zielińskich i Szczęsnych. Wojtek niech jeszcze nie kończy, bo naprawdę pokazał wielką klasę, a bramkarz im starszy, tym lepszy. Na razie podelektujmy się i pocieszmy mundialem podczas świąt. Sprawę kadry zostawmy, nie my o tym decydujemy. Ciągle miejmy nadzieję, że będą wielcy "Biało-Czerwoni", czego im i państwu życzę. Dzwonił z gratulacjami Włodzimierz Szaranowicz. Co powiedział? - Złożył gratulacje. Z Włodkiem razem zaczynaliśmy w Polskim Radiu. Podczas MŚ 1978 r. on był w studiu, a ja w Argentynie na mundialu. Włodkowi choroba nie pozwala na kontynuację działań. Ja też powoli będę ograniczał swoje. Radio to mój kawał historii od Argentyny. W Buenos Aires się zaczęło, gdy reżim pozwolił im wyjść na ulicę. Było wkoło biało-niebiesko. Ale na Lusail też. Porównywalne zjawiska? - Nie, w Buenos Aires to było coś niesamowitego. Wszystko było biało-niebieskie! Zawsze będę miał to przed oczyma. Największe moje wzruszenie to MŚ 1982 r. i trzecie miejsce Polaków, gole Bońka. Wielkie pokłony dla selekcjonerów, z którymi pracowałem - śp. Kazimierza Górskiego, Jacka Gmocha za 1978 r. Antoniego Piechniczka, którego klątwie z 1986 r. zdjął dopiero w 2002 r. Jerzy Engel, 2006 i Paweł Janas. Wydaje się, że tuż-tuż kolejny mundial, ale musieliśmy czekać do 2018 r., gdy nie wyszliśmy z grupy z Adamem Nawałką. Teraz to się udało, może nie ten styl, ale ucieszmy się i zbudujmy na tej bazie coś, co da nam sukces w przyszłości. A jak się pogodziłeś z tym, że nie komentowałeś Polaków w Katarze? - Byłem na to przygotowany. Podjąłem decyzję z pełną świadomością, po konsultacji z Markiem Szkolnikowskim. Czekałem, byłem skoncentrowany, chociaż miałem chwile słabości jak większość dziennikarzy. Dopadł mnie wirus, miałem nawet dzwonić do naszej kierowniczki z przekazem: "Andzia, rezerwuj bilet, wracam". Na szczęście miałem z sobą antybiotyk od moich przyjaciół lekarzy i to mnie postawiło na nogi. Nie poszedłeś do szpitala? - Wielu to zrobiło, ale ja nie. Podobno ty też byłeś w nim (śmiech)? Jeśli już, to tylko w odwiedziny. - W Johannesburgu też nasi dziennikarze trafiali do szpitala. Tak to jest, gdy stykamy się z nową rzeczywistością, wirusami. Na szczęście nie złamał mnie ten wirus i spełniłem swoje i myślę, że nie tylko swoje marzenia. Czy usłyszymy twój głos na Euro 2024? Rozmawiał i notował na Lusail Stadium Michał Białoński, Interia