- Nie możesz tam wejść. Nie masz takiej opcji. No way - usłyszałem przy bramkach prowadzących do Hayya Fan Zone. Największa strefa dla kibiców, która miała być wizytówką katarskiego mundialu w Dosze, nie jest jeszcze gotowa na przyjęcie fanów, czy dziennikarzy. Położona w okolicy Lusail South Promenade fan zone'a ma wszystko, by robić wrażenie na kibicach przyjeżdżających z całego świata. Obok rozciąga się jeden z kanałów prowadzących do morza, a wokół widać luksusowe wieżowce oraz strzeliste budynki. Ogromne wrażenie robi też I Love Lusail Statue - olbrzymi budynek w kształcie litery U. Na razie jednak do strefy dla kibiców nikt nie ma dostępu. Od jutra wejście ma kosztować 50 riali katarskich, a więc 62,5 zł. Spytany o to, gdzie funkcjonują otwarte już strefy dla kibiców zostałem odesłany do Al Bidda Park, nieopodal którego ma odbyć się FIFA Fan Festival. Ale okazało się być to sprytną zmyłką. Tam także wszystko zamknięte jest jeszcze na cztery spusty. Wejścia na teren festiwalu strzegą policjanci, a nieopodal widać jeszcze koparki ustawione na piasku, którym pokryta jest większość niezabetonowanej powierzchni Dohy. Nie ma stref kibica, ale... nie ma też fanów Trudno nie oprzeć się jednak wrażeniu, że nie ma to większego znaczenia, czy strefy kibica są otwarte, czy nie. W Katarze i tak fanów na razie jest jak na lekarstwo. Na ulicy, czy w metrze spotykam jedynie pojedyncze osoby ubrane w barwy swoich krajów narodowych. Podczas całego poranka mijałem raptem kilka osób w koszulkach Argentyny, kilku fanów z Portugalii oraz Tunezji. Wyjątkiem okazali się Australijczycy. Kilkudziesięciu z nich znalazło trawiasty skrawek Dohy, gdzie w cieniu drzew relaksowali się przy dźwiękach muzyki. Nieopodal kilku chłopców w australijskich koszulkach kopało piłkę nie zważając na skwar. Był to jedynie krótki powiew z życia kibiców, które dotychczas znaliśmy z wielkich turniejów. Miasta-gospodarze zazwyczaj tętniły życiem już na kilka dni przed otwarciem mundialu. Doha na razie jest pusta, a na ulicach najczęściej spotykamy stewardów, którzy chętnie wskazują nam drogę do metra, czy wskazanego adresu. Katar 2022. "This way my friend. Tędy, przyjacielu" Życzliwość pracujących w Dosze osób jest niemal... przytłaczająca. Przy każdym wyjściu z metra dopada do nas pracownik z uśmiechem pytający dokąd się udajemy, by wskazać nam drogę. Sytuacja powtarza się na każdym skrzyżowaniu. "Nie da się tutaj zgubić. Nawet gdybym chciał" - pomyślałem w pewnym momencie. Ale z drugiej strony - trudno nie odnieść wrażenia, że wszyscy dbają, bym nie zboczył przypadkiem z wyznaczonych przez organizatorów ścieżek. Doha w przeddzień mistrzostwa sprawia przynajmniej dziwne wrażenie. Wybudowane na pustyni miasto nagle zostało udekorowane piłkarskimi akcentami na każdym kroku - gigantycznymi plakatami Sadio Mane, Manuela Neuera, czy Virgila van Dijka na wieżowcach, migającymi wszędzie logami mundialu. Nie ma w nim jednak za grosz piłkarskiego ducha. Z jednej strony Doha ma wszystko, by wyglądać na marzenie każdego piłkarskiego fana. Kto w końcu nie marzył o ciepłym miejscu nad morzem, które na każdym roku emanuje piłkarskimi akcentami? Ale wciąż tak boleśnie czuć, że czegoś - tak bardzo - jej brakuje. Z Dohy Wojciech Górski, Interia