Michał Białoński, Interia: Jak oceniasz sytuację po awansie reprezentacji Polski, od patrzenia na której grę bolały zęby, ale jednak fala krytyki wydaje się być przesadzona? Kazimierz Węgrzyn, reprezentant Polski w latach 1990-1999 r.: Sam awans jest ogromnym sukcesem dla tej drużyny. Natomiast, faktycznie, nie dziwię się też tym narzekającym. Na drodze po awans mieliśmy sporo szczęścia. W meczu z Argentyną nasi piłkarze mieli najwyraźniej z tyłu głowy myśli, że niska porażka daje im awans, więc może to spowodowało taki kiepski obraz gry. Być może także stres sparaliżował im nogi. W niedzielę przeciw Francji zobaczymy, czy my faktycznie tak słabo gramy w piłkę, czy stać nas na więcej. Nie masz wrażenia, że przeciw Argentynie nasi piłkarze opadli z sił? Nie wprowadzamy zbyt wielu rotacji w składzie, na boisku panowała duchota. - Nie wiem czy to był problem z przygotowaniem fizycznym. Wydaje mi się, że Argentyna górowała nad nami przede wszystkim techniką, sposobem operowania piłką. Na tutejszych stadionach trawa jest bardzo krótko ścięta, dzięki czemu piłka leci szybko. Dla drużyny, która ma przewagę techniczną to spore ułatwienie, można zdominować rywala. Natomiast nasza drużyna była nastawiona podobnie, jak w meczu z Meksykiem - na to przede wszystkim, by nie stracić gola i nie przegrać. Przekaz trenera do pomocników: "Pomagajcie obrońcom, asekurujcie" pozostaje w ich głowach. Natomiast brakowało ataku, nie było czym straszyć i to na pewno kibicom się nie podobało, ale mi również. Pora na bardziej odważną grę przeciw Francji, gdy presja spadła z naszej drużyny. Wierzysz w to, że po ośmiu miesiącach szlifowania taktyki defensywnej uda się przestawić wajchę na ofensywę? - Ważne też jest nastawienie mentalne, przekaz od trenera. Tym razem remis nic nam nie daje. Są jeszcze rzuty karne, a Wojtek Szczęsny broni je, jakby był w transie. - Ja nie mam nic przeciwko strategii defensywnej i mądrej gry w obronie całym zespołem. Natomiast po odbiorze trzeba coś z tą piłką zrobić i najlepiej zaatakować przeciwnika kontrą, a tego mi najbardziej brakowało. Mundial obfituje w niespodzianki, po fazie grupowej spakowało się wielu faworytów: Dania, Niemcy, Belgia, Ekwador, Urugwaj. - Biorąc pod uwagę niektóre zespoły, jak choćby Niemcy, które z Japonią już w pierwszej połowie mogły rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść, a z Hiszpanią zagrali dobrze, a mimo tego odpadają. Piłka nożna jest niesprawiedliwa. Czasami gorsi zostają w 1/8 finału, a lepsi jadą do domu. Ze wszystkich gier zespołowych pika jest najbardziej przypadkową. W koszykówce, piłce ręcznej, jeśli przez przypadek stracisz punkty czy bramkę, łatwo to odrobić. W futbolu jest najciężej z tym. Można tym przegranym faworytom współczuć. Wydaje się, że zespół niemiecki jest dobrze poukładany, a jednak wraca do domu. Z jednej strony cieszę się bardzo z wyjścia Polaków z grupy, a z drugiej, rozumiem naszych kibiców. Tuż po meczu cieszyłem się z awansu, ale to nie była spontaniczna radość, ale walory artystyczne już całkiem nie powaliły. Jak ci się podobają ogólnie mistrzostwa? - Mecze są bardzo zacięte, drużyny imponują przygotowaniem. W jednym z meczów USA przebiegło ponad 127 km. To wynik bardzo dobry. Stadiony są piękne, transport, metro, logistyka - wszystko jest fantastyczne. Nie ma się do czego przyczepić. Gdybyś miał znaleźć logiczny argument na to, że Polska może sprawić w niedzielę sensację, to co by nim było, poza Wojtkiem Szczęsnym w życiowej formie? - Na 10 meczów z takim przeciwnikiem osiem można przegrać, jeden zremisować, ale jeden wygrać i kto wie, może to będzie właśnie ten dzień. Mam nadzieję też, że nerwy miną i nasi zawodnicy złapią luz, dzięki czemu zagrają z polotem i nie będą się bali, a to jest podstawa! Rozmawiał w Dosze Michał Białoński, Interia