Z reprezentacją Polski jest... jak z kobietą. Wielu czasami "dałoby sobie za nią rękę uciąć i teraz... chodziłoby bez ręki". Przed mundialem jednak próżno było szukać aż tak zagorzałych ekstremistów. Ba, tak często pompowany do horrendalnych rozmiarów balonik tym razem był niczym próżnia, a serca kibiców nie gorały, pełne wiary w sukces. Wydawały się raczej dość oziębłe, wszak... "jak jest zima, to musi być zimno". Mimo to styl gry "Biało-Czerwonych" przeszedł wszelkie oczekiwania (w najgorszym tego słowa znaczeniu) i w przeciwieństwie do bohaterów filmu "Pieniądze to nie wszystko"... nie porywał. Dowcip to niewyszukany jak to, co oglądaliśmy na boisku. Niczym w scenie z dentystą w "Nic śmiesznego" - chwilami bolało od samego patrzenia. Poruszając się w świecie polskiej kinematografii chyba nic nie przedstawi odczuć wielu kibiców lepiej niż słowa inżyniera Mamonia z kultowego "Rejsu" - rzecz jasna poddane lekkiej parafrazie. Może trąci to popadaniem w kulturę narodowego malkontenctwa, ale jakże to polskie, że znów przyszło nam pocieszać się porażką. Bo choć Francja ostatecznie urządziła nam srogą lekcję futbolu, nasi piłkarze w końcu starali się "być jak bulterier, jak wściekły byk i jak Tommy Lee Jones w Ściganym". W końcu "bunkrów nie było", za to było się czym ekscytować. Doczekaliśmy się wówczas momentu, w którym koledzy dostosowali się gremialnie do naszego największego bohatera, który nieprzerwanie przez cały turniej zapewniał nam wrażenia na najwyższym poziomie i był jak skała, zamazując plamy po wcześniejszych występach na wielkich turniejach. Mundial w Katarze turniejem Szczęsnego. "A co on jest, RoboCop?" Czy Wojciech Szczęsny miał ogromne szczęście, bo kula piłka trafiła go w tytanową płytkę w jego rękawice? Zdecydowanie nie. To, czego "Szczena" dokonał w Katarze nie bierze się z przypadku i nie jest to kwestia fartu. "A co on jest, RoboCop?" - chciałoby się spytać. Dwa obronione rzuty karne za X lat będą wspominane jako mityczny wyczyn owiany legendą. Łącznie jednak nasz golkiper ratował nasz zespół skutecznymi interwencjami aż 21 razy. Dla szerszego spojrzenia - to wynik tak wybitny, że choć Polacy odpadli z turnieju, długo nikt nie potrafił go pobić. Dokonał tego w końcu nękany przez Brazylię i Argentynę bramkarz Chorwacji Dominik Livaković i to dopiero po meczu półfinałowym. A przecież broniliśmy tak dobrze... Prawda, panie Krychowiak? Nie dość, że efekt wizualny nie powalał, to jeszcze mógł skończyć się istną tragedią. Polska obrona może i była murem, ale jeśli tak, to dziurawym. Na szczęście tuż za nim stał murarz Szczęsny, który w większości przypadków reperował ubytki. Najwidoczniej "od cudów to był nie tylko taki facet, co chodził boso po jeziorze". Grzegorza Krychowiaka wywołałem do tablicy nieprzypadkowo. To on był bowiem największym rzecznikiem Czesława Michniewicza, orędownikiem ultradefensywy, piewcą okopywania się w "szesnastce" i bojkotu jakichkolwiek zapędów piłkarsko-artystycznych. Nie tylko przed mundialem, ale i po. Cóż - w końcu chyba tylko taka gra naszej drużyny trzyma go jeszcze w kadrze. Jeśli Czesław Michniewicz ostatecznie straci stanowisko, a nowy selekcjoner wsłucha się w "vox populi", hołdując piłce atrakcyjniejszej dla oka, będzie to oznaczało koniec "Krychy" w reprezentacji. Nie sposób bowiem prezentować nowoczesny futbol z "szóstką" jego pokroju. Ten sam Krychowiak w jednym z wywiadów chwaląc naszą grę nawiązał do czasów Paulo Sousy, który na Euro nie zdołał wyprowadzić nas z grupy. To prawda, lecz ukrywa się tu jeden szkopuł. Naszą misję storpedowała porażka już w pierwszym zadaniu, jakim było ogranie Słowacji. A pamiętacie, kto wtedy zdezerterował, wylatując z czerwoną kartką? No właśnie... Czesław Michniewicz nękany przez "wilki". "Nie chce mi się z wami gadać" Jeśli "z wiekiem spada zapotrzebowanie na zysk, a rośnie popyt na święty spokój", to patrząc na Czesława Michniewicza, to samo dzieje się wraz z biegiem mundialu. Pod koniec występu Orłów selekcjoner stał się niezwykle nerwowy. "Niektórzy wtykają mi szpilki. To nie ludzie - to wilki" - zdawał się czasem mówić sobie w myślach, a wspomnianą dziennikarską watahę sam raz za razem próbował kąsać - jak po meczu z Francją, atakując reportera Interii po otrzymaniu najbardziej oczywistego pytania, dotyczącego słów swoich podopiecznych i zarazem planu na przyszłość. Już po powrocie do kraju natomiast selekcjoner wielu żurnalistom powiedział "nie chce mi się z tobą gadać", odkładając przy tym wirtualną słuchawkę poprzez rozdawanie banów na Twitterze. Istna e-wojna - absurd w czystej postaci. Najlepiej podsumowała to nasza polska legenda mikrofonu - Dariusz Szpakowski mówiąc, że dla niego to "śmieszne i żenujące". Słynny komentator nie gryzł się w język także w sprawie osławionej "afery premiowej". Bo i trudno nie kryć tu oburzenia. Nagrody dla piłkarzy w horrendalny sposób przekraczały "wypłatę" od Kilera "na waciki", lecz w odróżnieniu do tamtych 300 dolarów na szczęście nie dotarły do odbiorców. Niesmak jednak pozostał, bo... "Kto za to płaci? Pan płaci, pani płaci, my płacimy... To są nasze pieniądze proszę pana. Społeczeństwa". I wspomnianego niesmaku nie zabiły przaśne komunikaty wysyłane przez kolejnych członków reprezentacji. Co dalej z reprezentacją Polski? Niezwykle ważne pytanie dla prezesa Kuleszy Mistrzem komunikatów nie jest też Polski Związek Piłki Nożnej za czasów Cezarego Kuleszy. Trudno nie ulec wrażeniu, że czasem mają one powiedzieć... że nie mówią nic. Ten ostatni obwieścił miastu i światu, że Czesław Michniewicz wprawdzie traci posadę, gdyż jego kontrakt nie zostanie przedłużony, ale może i ją zachowa, bo wciąż ma szansę na podpisanie nowego. Michniewicz jest teraz niczym Adaś Miauczyński - drugi w kolejce, w oczekiwaniu na objawienie nowego kandydata. Uratować może się tylko wówczas, gdy wyprzedzi samego siebie. Sytuacja absurdalna i w polskiej skali niecodzienna. Można pokusić się o stwierdzenie, że dokonaliśmy niemal niemożliwego, bowiem gdy już po 36 latach wyczekiwania wywalczyliśmy wymarzony awans z grupy, ojca sukcesu ciągniemy na piłkarski szafot. A przypomnijmy, że selekcjoner koncertowo zaliczał wyznaczane mu cele. Awans na mundial? Proszę bardzo. Utrzymanie w dywizji Ligi Narodów? A i owszem. I na samym mundialu wynik sportowy nie zawiódł, ale... no właśnie. Prezes Kulesza "musi odpowiedzieć sobie na jedno niezwykle, ale to niezwykle ważne pytanie" - jak powinna wyglądać przyszłość reprezentacji Polski? Przed starym/nowym selekcjonerem najlepszy czas na to, by COŚ zbudować. Eliminacje do Euro 2024 wydają się być wymarzoną okazją ze względu na dobór rywali (choć wiadomo, że Czesi potrafią nastraszyć każdego, Albańczycy lubią się nam postawić, a Wyspy Owcze? W Europie nie ma już słabych drużyn). To czas, by stworzyć projekt, z którego będziemy dumni za dwa lata na niemieckiej ziemi, by wykorzystać potencjał filarów naszej kadry i wprowadzić wspomnianą przez Roberta Lewandowskiego radość - z gry dla piłkarzy i oglądania spotkań wśród kibiców. Producent serialu pod nazwą "reprezentacja Polski", jakim jest Cezary Kulesza, musi więc teraz dobrze wybrać reżysera na jego kolejny sezon - tak, by "na drugie nie miał on pomyłka", a widzowie nie wypełniali przerw między kolejnymi odcinkami falą narzekań i krytyki. Potrzebna nam kadra, która będzie "odpowiadać żywotnym potrzebom całego społeczeństwa", kadra "na skalę naszych możliwości". Pełnych możliwości, by "otworzyć oczy wszystkim niedowiarkom" i "nikt nie miał prawa się przyczepić".