Mistrzowie świata zagwarantowali sobie awans do fazy pucharowej już w drugiej kolejce, dzięki czemu w ostatniej kolejce selekcjoner Didier Deschamps mógł urządzić przegląd wojsk. Sytuacja była tym bardziej komfortowa, że nawet w przypadku porażki niewielkie było ryzyko, że "Trójkolorowi" stracą pierwsze miejsce w grupie. Wypracowali sobie bowiem bardzo pozytywny bilans bramkowy. Zgodnie z oczekiwaniami w pierwszym składzie Francuzów znaleźli się piłkarze, którzy do tej pory spędzali czas głównie na ławce rezerwowych. I tak na przykład w bramce stanął Steve Mandanda (żegnający się powoli z kadrą), na lewej stronie obrony wystąpił Eduardo Camavinga, w pomocy oglądaliśmy Jordana Veretouta, a w ataku zagrał Randal Kolo Muani. Tunezja - Francja: Eksperymenty Didiera Deschampsa Tunezyjczycy byli w zgoła odmiennej sytuacji. Po dwóch kolejkach mieli na punkcie ledwie jeden punkt i potrzebowali zwycięstwa, aby móc w ogóle marzyć o pozostaniu w turnieju. Jednocześnie musieli nerwowo spoglądać także na to, co działo się w meczu Australii z Danią. Zespół trenera Jalela Kadriego nie miał wiele do stracenia - jedynym rozwiązaniem był atak i próba wykorzystania faktu, że Francuzi przystąpili do meczu w mocno eksperymentalnym składzie. Od samego początku widać było, że obrońcy tytułu nie czują się w tym zestawieniu dobrze - popełniali błędy w obronie, a gdy byli przy piłce, brakowało im pomysłu na rozegranie akcji. W pierwszych 45 minutach nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę, co do tej pory - w kontekście Francuzów - wydawało się abstrakcją. Tunezyjczycy trafili z kolei do siatki, ale sędzia asystent dopatrzył się pozycji spalonej u Nadera Ghandriego. Powtórka wykazała, że arbiter miał rację. Drugi garnitur mistrzów świata rozczarowywał. Szczególnie duże problemy miał ustawiony na lewej defensywie Camavinga, który co prawda grywał na tej pozycji, ale dość dawno, co było widać podczas jego pojedynków z rywalami. Tunezja – Francja: Pokonanie mistrzów świata nie wystarczyło Przy stracie bramki przez Francuzów najbardziej zawinił jednak nie piłkarz Realu Madryt, a Youssouf Fofana z AS Monaco. W 58. minucie pomocnik zgubił piłkę w środku boiska, a Tunezyjczycy błyskawicznie przedarli się w pole karne mistrzów świata. Spokojnym, płaskim strzałem akcję wykończył Wahbi Khazri. W chwili wyjścia na prowadzenie - przy jednoczesnym remisie Australii z Danią - "Orły Kartaginy" były wirtualnie w 1/8 finału. Taka sytuacja nie utrzymała się jednak długo, bo zaledwie dwie minuty później gola strzelili "Socceroos" i to znów oni zajmowali drugie miejsce w tabeli grupy D. Deschamps wyraźnie nie był zadowolony z postawy dublerów i posłał na boisko swojego asa - Kyliana Mbappe. Razem z nim - na pół godziny przed ostatnim gwizdkiem - na boisku pojawili się także William Saliba i Adrien Rabiot, a chwilę później także Antoine Griezmann i na koniec również Ousmane Dembele. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki gra Francuzów nabrała rumieńców. Mistrzowie świata przenieśli się na połowę Tunezyjczyków i niemalże z niej nie schodzili. Raz po raz spychali rywali do głębokiej defensywy i starali się wyrównać. W końcu się udało - w 98. minucie do siatki trafił Griezmann, a sędzia zakończył spotkanie. Kilkadziesiąt sekund później piłkarze...wrócili jednak do gry. Jak się okazało - Francuz był na pozycji spalonej, przez co bramka nie mogła być uznana. Tunezyjczycy pokonali mistrzów świata 1:0, ale po ostatnim gwizdku radości nie było. Australijczycy pokonali bowiem 1:0 Danię, zapewniając sobie tym samym drugie miejsce w grupie. Afrykańczycy zakończyli natomiast swój udział w turnieju po trzech spotkaniach. Jakub Żelepień, Interia