Nie relacjonuję mistrzostw na miejscu, nie spoglądam selekcjonerowi w oczy spalony katarskim słońcem i z wyschniętym gardłem, nie dowcipkuję i nie jestem z nim na Ty - więc się wymądrzę. Z dystansu często widać lepiej, zresztą wszystko z tej spornej pogawędki dzień po meczu z Meksykiem, która zrodziła mysz, można sobie bez trudu zobaczyć - i wyciągnąć wnioski. Wiem też doskonale jak funkcjonują dziennikarze na dużych imprezach, na kilku zdarzyło mi się pracować; wiem, jak trudna jest ich praca, zwłaszcza we współczesnych mediach elektronicznych. Tym bardziej mierzi mnie styl i sposób, w jaki poszukują "tematów", którymi mogliby zasypać swój serwis i wybić się na wyjątkowość... CZYTAJ RÓWNIEŻ: To może być wielkie zaskoczenie. Oto as Michniewicza na Arabów? To szukanie dziury w całym, gdy już się nie wie, co by tu jeszcze napisać, często niestety prowadzi na manowce. A nudne 0-0 z Meksykiem było aż nadto łakomym kąskiem, by nie zrobić z tego jakiejś kiepskiej psychodramy, na co niektórzy korespondenci w Katarze się skusili - niestety psychodramy opartej na fałszywych przesłankach. Nie będę tu opisywał, jak wyglądała środowa pogawędka z dziennikarzami w Katarze, o czym i w jakiej tonacji rozmawiano, bo zrobił to już ze szczegółami nasz wysłannik na miejscu, Wojciech Górski. I w pełni się z nim zgadzam; dobre intencje Michniewicza, z nieprzymuszonej woli wychodzącego frontem do ludzi pióra, odczytuję podobnie. Na usta aż ciśnie się pytanie: o co wam, ludzie chodzi?! Skupcie się na swojej robocie, analizujcie, krytykujcie (jak prosi sam Michniewicz), a nie szukajcie trzeciego dna. Czesław Michniewicz ma sporo zalet. I takich samych wad Ale dziś zapewne sam selekcjoner już doskonale wie, że popełnił błąd, który zresztą tkwi u fundamentów jego relacji z mediami. Za Czesławem Michniewiczem tajemnicza przeszłość ciągnie się jak podwodny kabel telefoniczny - o tym wiadomo, w tym miejscu nie będziemy do niej wracać, choć ona zapewne do niego jeszcze wróci. CZYTAJ RÓWNIEŻ: Czesław Michniewicz nie zamienia wody w wino. Ale wino w wodę już tak Czesław Michniewicz jako trener ma sporo wad: jego drużyn raczej nie da się oglądać bez zgrzytania zębami, czego doświadczyliśmy z Meksykiem. Ale pamiętajmy, taka właśnie arcynudna Grecja w 2004 roku po trzech wygranych 1-0 została mistrzem Europy. Czesław Michniewicz ma niewątpliwie też kilka osobistych zalet: jest człowiekiem pogodnym, lubiącym rozmowę, potrafiącym składnie i ze swadą opowiadać, a nawet gawędzić - co nie jest tak częste w tym środowisku. Czesław Michniewicz ma również niewątpliwie kilka osobistych wad: jest człowiekiem pogodnym, lubiącym rozmowę, potrafiącym składnie opowiadać, a nawet gawędzić. Dokładnie to samo, tylko wspak - w kontaktach z mediami to zadziałało przeciwko niemu. Poniekąd na własne życzenie przekonał się o tym w Katarze, gdy jego "dobre" intencje wybrukowały wymyślony przez dziennikarzy konflikt. Michniewicz kontra dziennikarze. Linia podziału musi zostać zaznaczona Przez lata obserwowałem koleżanki i kolegów, jak doskonale "bratają się" ze sportowcami i trenerami, a potem albo się do nich mizdrzą, albo jak gdyby nigdy nic zdradzają swoich nowych "przyjaciół". To w sumie żenujące, ale o tyle łatwe, że sport to emocje i ludzie je opisujący też pozostają przecież w duchu kibicami. I niełatwo to rozgraniczyć. Tymczasem można przecież osobiście cenić i nawet lubić bohaterów swoich artykułów, cieszyć się z ich sukcesów i mieć wyrozumiałość dla niepowodzeń oraz potknięć - ale nie można się z nimi bratać i im pochlebiać, przynajmniej jeżeli chce się wykonywać ten zawód uczciwie. Czesław Michniewicz też kumpluje się z dziennikarzami, z niektórymi pozostaje na "Ty", bo chyba zwyczajnie lubi ludzi i lubi z nimi rozmawiać, a nawet pożartować - nie doszukiwałbym się tu interesowności z jego strony, bo "może wtedy dobrze napiszą". To taki brat łata - przypuszczam, że można łatwo ulec tej konwencji. Ale granica jest cienka i niebezpieczna, także dla dziennikarza, bo to może wiązać mu ręce i pióro. A linia podziału "dziennikarz - bohater" musi pozostać jasno zaznaczona. To odwieczna zasada, ale dziś mało kto o niej zdaje się pamiętać. Michniewicz chyba zrozumiał swój błąd i zapowiedział, że żarty się skończyły. Trochę szkoda, ale absurdalne zarzuty pod jego adresem przyniosły w sumie pożądany owoc: na takiej imprezie jak mistrzostwa świata jesteś w pracy, a nie na towarzyskim raucie i nie możesz wchodzić z dziennikarzami w nieformalne pogawędki. Bo wszystko co powiesz - nawet pod listopadowym katarskim słońcem i z uśmiechem na ustach - może zostać wykorzystane przeciwko tobie.