Sebastian Staszewski, Interia: - Co pan czuje po zremisowanym 0:0 meczu z Meksykiem? Jeden punkt należy uszanować, ale z drugiej strony byliśmy od krok od zwycięstwa... Kamil Bortniczuk: - Nie czuję ani radości, ani smutku, ale jestem potwornie zły. Pewnie podobnie jak większość Polaków. To nie był łatwy mecz, okazji nie było zbyy wiele, ale przecież znamy selekcjonera Czesława Michniewicza. Mieliśmy więc świadomość, że zagramy na zero z tyłu i poczekamy na swoją szansę. I ta szansa była - najlepsza z najlepszych, bo rzut karny. Szkoda, że potwierdziła się stara prawda, że wielcy piłkarze w takich trudnych momentach nie strzelają jedenastek... Ale punkt oczywiście szanuję, bo to nasze - jakkolwiek by to nie zabrzmiało - najlepsze otwarcie mundialu w XXI wieku. Jakie były reakcje Polaków siedzących w loży VIP, w której obejrzał pan mecz, kiedy Guillermo Ochoa odbił strzał Lewandowskiego? - Były takie same, jak w większości polskich domów... Jest takie słowo, które w takich sytuacjach samo ciśnie się na usta. I nie inaczej było w Dosze. Uważa pan, że Lewandowski będzie potrafił zostawić za sobą złe wspomnienia i skupić się na kolejnych meczach? - Tak, przepracuje to i za chwilę skupi się na przyszłości. Takie rzeczy się zdarzają. Nawet trzy niestrzelone przez Polaków karne na mistrzostwach świata (Kazimierza Deyny w 1978, Macieja Żurawskiego w 2002 roku i teraz Lewandowskiego) czy dwa niestrzelone z rzędu przez Roberta. Lewandowski jest jednak takim piłkarzem, że tylko go to zmotywuje. I z Arabią Saudyjską coś ustrzeli. Jaki to był mecz w wykonaniu reprezentacji Polski? - Uważam, że to był dobry mecz. Jeśli ktoś grał kiedyś w piłkę, to na pewno zauważył ile nasi zawodnicy zostawili na boisku zdrowia, serca, ambicji, zaangażowania. Za tą twardą walkę należą się im podziękowania. Natomiast kibice, którzy oglądają mecze raz na jakiś czas, na pewno mogą być zawiedzeni brakiem radosnego futbolu. Ja to rozumiem, ale na mistrzostwa jedzie się po to, aby punktować, a nie grać pięknie i przegrywać. Polacy zagrali jednak bardzo zachowawczo i zawiedli szczególnie w ofensywie... - Można tak to ocenić. Pewną niespodzianką był fakt, że Meksyk chciał nam oddać inicjatywę. A my nie chcieliśmy jej przejąć i mecz wyglądał tak jak wyglądał. Ale mówiłem po Chile, że komplet zwycięstw po 1:0 w takim stylu wziąłbym w ciemno, i tego się trzymam. Był pan zaskoczony jak olbrzymią przewagę mieli na stadionie 974 kibice z Meksyku? Polaków właściwie nie było widać i słychać, kiedy spiker wyczytał nazwisko Lewandowskiego zamiast braw usłyszeliśmy tylko gwizdy... - Nie byłem, bo jestem w Dosze od kilku dni i widziałem jak wielu Meksykanów kręci się po ulicach miasta. Spodziewałem się więc, że przewaga będzie po stronie naszych rywali. Szkoda, że Polaków było tak niewielu, ale mamy tutaj dość daleko, jest drogo, a poza tym jest nas... mniej. Meksykanów jest przecież 130 milionów, a nas 38 milionów. Poza tym z tego, co zauważyłem, to Meksykanie kochają futbol nieco bardziej i są w stanie więcej poświęcić, aby oglądać swoją kadrę. Tym większy szacunek dla tych Polaków, którzy byli w Katarze. Przed nami mecz z Arabią, która sensacyjnie pokonała Argentynę 2:1. Jest pan przed tym spotkaniem optymistą? - Widziałem ten mecz i byłem pod wrażeniem. To bardzo poukładana drużyna, szczególnie w obronie, o czym przekonali się Argentyńczycy. Ale wierzę, że ten mecz wygramy - przede wszystkim mądrością taktyczną. Saudowie będą nakręceni, dodatkowo temperaturę będą podgrzewać ich kibice, których będzie więcej niż Meksykanów. I te ich gorące głowy musimy wykorzystać. Wierzę w naszą drużynę, jest w niej wiele pozytywnej energii i woli walki. I to musi się przełożyć na wyniki. W Dosze rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia