Kamil Glik, Jan Bednarek, Grzegorz Krychowiak, Szymon Żurkowski, Karol Świderski - ten kwintet, w sporej mierze pewniaków do składu na mecz z Meksykiem, miał niedobór rozegranych meczów w ostatnim czasie. Krychowiakowi i Świderskiemu zakończyły się rozgrywki ligowe, a Glik, Bednarek i Żurkowski nie mieścili się w składzie. Tylko w wypadku "Gliksona" było to uzasadnione powrotem po kontuzji. Najlepiej było widać po "Żurku", jak rośnie z minuty na minutę w starciu z Chilijczykami, którzy panowali w środku pola i często zamykali nas w polu karnym. Żurkowski z I połowy i z końcówki meczu to dwóch różnych ludzi. Ten drugi złapał rytm, poczuł piłkę i nie parzyła go już tak jak przed przerwą. Kamil ustalił z selekcjonerem, że nie będzie grał całego meczu, zszedł po I połowie. - Każdy metr pokonany na ciężkiej murawie był jak dwa w normalnych warunkach - wyjaśnił. I to było po nim widać, ile wysiłku kosztowało go 45 minut. Bartosz Bereszyński, który ostatnio jest kapitanem Sampdorii potwierdził, że nie utonie na żadnych wodach. Grając na lewej obronie, po przejściu na ustawienie czwórką defensorów w linii, napędzał nasze ataki. Świderski nabiegał sporo, ale sam utyskiwał na swój poziom piłkarski. Ma pięć dni na to, by go podnieść. Dobrze też, że Chile ustawiło wysoko poprzeczkę. Choć w rankingu FIFA jest o trzy miejsca za nami, kulturą gry nas przewyższało, bo i wykonawców miało nie byle jakich, z Arturo Vidalem, czy Diego Valencią na czele. Z tego się brało niemal trzykrotnie więcej podań w wykonaniu ekipy z Ameryki Południowej. Ci, którzy tak często utyskują na Piotra Zielińskiego, mogli zrozumieć jego znaczenie w tym meczu, gdy skazani byliśmy przez większość czasu na pogoń za piłką, a nie grę w nią. Piątek najlepszym dżokerem Zawodnikom z drugiej linii brakowało wyjścia na pozycję, ruchliwości, stąd brały się łatwe straty, również na naszej połowie. Część ich można zrzucić na karb braku liderów i zrozumienia, ten skład ze sobą zagrał po raz pierwszy i ostatni. Najważniejsze, że w oblężeniu wytrzymaliśmy, a Krzysztof Piątek dowiódł po raz kolejny, że chyba nikt nie ma takiego dżokera jak Michniewicz w jego osobie. Łukasz Skorupski, który był największym ojcem remisu z Holandią w Rotterdamie, pokazał, że "Biało-Czerwoni" zawsze mogą liczyć na niego. Nie tylko wtedy, gdy Wojtek Szczęsny siedzi na ławce, opatulony kocem. Jeśli "Szczena" zakończy reprezentacyjną karierę, a o tym powoli przebąkuje, "Skorup" spokojnie przejmie po nim pałeczkę. Bednarek miał sporo wejść udanych, ale były też takie na granicy faulu na wykluczenie. W pierwszej minucie popełnił też błąd, który naprawił Skorupski, broniąc sam na sam. Obrońca przy gabarytach Janka nigdy nie będzie ostoją zwinności i gibkości, musi nadrabiać dobrym ustawieniem i czasem reakcji. Oby ten czas pozostały do bitwy z Meksykiem zadziałał na jego korzyść. Zwycięstwo nad Chile, po ciężkim meczu, którego wynik nie był pewny do ostatnich sekund, podniosło morale zespołu. To ważny aspekt przed mundialem. Michniewicz pokazał, że jego podopieczni potrafią płynnie przejść w trakcie meczu z taktyki 1-3-5-2 do tej 1-4-4-2. Tą drugą po przerwie łatwiej im się atakowało i broniło, inna rzecz, że rywal zaczął wprowadzać też zaplecze. Krzepiący jest też najświeższy meldunek z kadry. - Nie ma żadnych urazów po meczu z Chile. Kamil Glik dostał kopniaka, ale na szczęście w ochraniacza. O godz. 14 odlatujemy do Kataru - powiedział nam rzecznik i menedżer kadry Jakub Kwiatkowski. Czytaj też: Kapitalne wieści dla "Biało-Czerwonych". Ten triumf okazał się bezcenny!