Sebastian Staszewski, Interia: - Jakie uczucia towarzyszyły ci po zremisowanym 0:0 meczu reprezentacji Polski z Meksykiem? Żal, że nie udało się wam wygrać, czy radość ze zdobycia jednego punktu? Omar Villarreal Villalbazo: - To bardzo cenny punkt, który szanujemy. Wiedzieliśmy, że mecz z Polską będzie kluczowy dla dalszego przebiegu turnieju. I to dla obu reprezentacji. Chociaż jak się okazało, Argentyna przegrała z Arabią Saudyjską i stolik został wywrócony, bo to zmieniło losy tej grupy. Dlatego w tej sytuacji cieszymy się z remisu. Co prawda Meksyk miał wizualną przewagę, ale fakt jest taki, że najlepszą sytuację do zdobycia gola mieli Polacy. - To dla nas żadna niespodzianka, a wręcz to coś normalnego. Nasza reprezentacja nie stwarza sobie zbyt wielu sytuacji, nie tylko w tym spotkaniu, ale także w pozostałych. Nasi napastnicy muszą być bardzo cierpliwi, bo nie mają zbyt wielu okazji na oddawanie strzałów, nawet pomimo tego, że na skrzydłach mamy Hirvinga Lozano czy Alexisa Vegę. To coś, co nasi kibice czy dziennikarze zawsze wytykają drużynie Gerarda Martino. Przed meczem meksykańscy fani mówili mi, że są przekonani o zwycięstwie waszej reprezentacji. Oczekiwania były więc duże. Ten mecz je ugruntował? - Potwierdził nasze oczekiwania - nasze, czyli dziennikarzy. A te nie były zbyt wysokie, bo nie oceniamy tej drużyny jako bardzo dobrej. Powiem więcej: moim zdaniem Meksyk zagrał z Polską lepiej niż sądziliśmy. A kibice, jak to kibice, zawsze oczekują zwycięstwa. Oni triumfowali za to na trybunach, gdzie zasiadło ich kilkanaście tysięcy. Sprawili, że stadion 974 zrobił się zielony, jak wasze koszulki. - Musicie wiedzieć, że ekonomia Meksyku nie jest na najwyższym poziomie. Nie jesteśmy najbiedniejszym państwem w Ameryce Łacińskiej, ale bardzo daleko nam do krajów zamożnych. Nie jesteśmy Katarem. Ale ludzie kochają mistrzostwa świata. Niektórzy ludzie przez cztery lata oszczędzali tylko po to, aby przylecieć do Dohy. Są przypadki fanów, którzy sprzedawali samochody, żeby mieć środki na wyjazd. Kiedy więc pojawili się już w Katarze, dają z siebie wszystko. Dlatego w Dosze można było poczuć się jak na Estadio Azteca. Co pomyślałeś, gdy do rzutu karnego w 60. minucie podszedł Robert Lewandowski? - Że już po wszystkim... A jednak nie. - Jesteśmy w szoku. Byłem przekonany, że Robert strzeli. Guillermo Ochoa jest świetnym bramkarzem, ale przez lata uważaliśmy, że nie jest to zawodnik posiadający umiejętność bronienia rzutów karnych. Żartowaliśmy: on nigdy żadnego nie obronił. A teraz to zrobił! Po jego interwencji ludzie na trybunach oszaleli z radości. - Dziwisz im się? Guillermo obronił strzał najlepszego napastnika na świecie. I tym samym został bohaterem narodowym. To jeden z najpiękniejszych momentów w jego karierze. Po meczu powiedział mi, że do bronienia rzutu karnego Lewandowskiego przygotowywał się przez miesiąc. - Jego reakcja była bardzo dobra. Co prawda strzał Roberta nie był zbyt dobry, ale Guillermo i tak pokazał świetny refleks i nie można zabrać mu zasług przy tej jedenastce. Jaką przyszłość widzisz przed naszymi reprezentacjami? - Dobrą. Mecz z Argentyną będzie dla nas klasykiem. Wyeliminowali nas z mistrzostw w Niemczech i w Południowej Afryce. W naszej historii wygrywali z nami wielokrotnie. Ludzie wiedzą o tym i liczą na to, że w końcu się zemścimy. Wierzę więc w zwycięstwo Meksyku z Argentyną, a także w wygraną Polski z Arabią Saudyjską. W Dosze rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia