Uczyć się od zespołu afrykańskiego? Wielu się zapewne oburzy, bo przecież Afryka przez lata postrzegana była jako peryferia światowej piłki. Już sam fakt, że do 2022 roku nie wprowadziła do półfinału żadnego przedstawiciela, był znamienny. Azja miała takiego przedstawiciela, strefa CONCACAF z Ameryką Północną - również, nie mówiąc o Europie i Ameryce Południowej, z których wywodzili się mistrzowie świata. Tymczasem Afryka pozostawała na uboczu. Jako jedyna wraz z Oceanią nigdy nie odegrała dużej roli na mundialu. Bliskie awansu do półfinału były Kamerun w 1990 roku, Senegal w 2002 roku, Ghana w 2010 roku, ale udało się dopiero Marokańczykom. Przy czym w ich wypadku trzeba postawić sprawę jasno - to zespół geograficznie afrykański, ale de facto pozostaje mocno europejski. Maroko to zespół europejski Europejskie pochodzenie marokańskich graczy to jeden z powodów ich sukcesu i to powód, z którego i my możemy brać przykład. Maroko bowiem szeroko skorzystało ze swojej licznej diaspory - mniej więcej tak, jak Turcy, gdy odnosili sukcesy w 2008 roku. Także sięgnęli po Turków szkolonych za granicą. Maroko ma w swych szeregach mnóstwo takich graczy. Kapitan Romain Saiss to zawodnik rodem z Francji, Hakim Ziyech czy Noussair Mazraoui urodzili się i wychowali w Holandii, z kolei Achraf Hakimi to wytwór futbolu hiszpańskiego, a Walid Cheddira - włoskiego. Urodzony w belgijskiej Antwerpii Ilias Chair jest w połowie Polakiem! Jego mama jest Polką, a ojciec to Marokańczyk. Wąska Cieśnina Gibraltarska, najkrótsza droga z Afryki do Europy, nie jest tu większą przeszkodą. Łączność Maroka z kontynentem europejskim jest niezaprzeczalna. Kraj większy od Polski zamieszkuje 37 mln ludzi, więc punkt startu Polska ma z nim podobny. Marokańczycy mają diasporę liczącą około 5 mln osób. To tyle, ilu samych Polaków mieszka w Niemczech. Wielomilionowe polonie mamy także przecież w USA, Brazylii, około milionowe grupy mamy w Wielkiej Brytanii, Francji, Kanadzie, nawet w Argentynie znajdziemy kilkaset tysięcy osób polskiego pochodzenia. Nie mają one nic wspólnego z polskim systemem szkolenia. Maroko szuka swoich graczy w Europie Maroko ma mniejsze zasoby: ponad 1 mln Marokańczyków mieszka we Francji, 750 tys. osób zamieszkuje Hiszpanię, po pół miliona - Włochy i Izrael, mniejsze grupy są mieszkańcami Holandii, Belgii, Niemiec, Szwecji, Ameryki Północnej. Wszyscy mieszkają tam, zarabiają, ale więzi z ojczyzną nie zerwali. Sukcesem Maroka jest to, że udało mu się wyzwolić u tych zawodników poczucie, że chcą jednak reprezentować kraj przodków, a nie ojczyzny, w którym się już urodzili. Rzecz jasna, wpływ na to ma specyfika etniczna, odmienność kulturowa czy religijna. Marokańczykom łatwiej tworzyć własne społeczności za granicą, a na ich gruncie budować poczucie tożsamości narodowej. Niemniej jeszcze kilka, kilkanaście lat temu nie było to takie oczywiste. Marco van Basten skrytykował nawet Hakima Ziyecha, że ten wybrał Maroko zamiast Holandii, chociaż przecież był brany pod uwagę jako potencjalny kandydat do kadry Oranje. Dzisiaj Ziyech zapewne nie żałuje. Maroko grało na mistrzostwach świata w latach dziewięćdziesiątych. Zostawiło po sobie dobre wrażenie, korespondujące z ich znakomitym, najlepszym do 2022 roku występem na mundialu Mexico'86. Wtedy ich remis 0-0 w pierwszym meczu z Polską wydawał się jeszcze sensacją, ale gdy następnie ograli Portugalię, dali odpór Anglii i nieznacznie odpadli z Niemcami, wyglądał już nieco inaczej. W latach 2002-2014 jednak Maroka w mistrzostwach świata nie było. Od 2006 roku albo nie wychodziło z grupy Puchar Narodów Afryki, albo w ogóle się do niego nie kwalifikowało. Kryzys był potężny. Skończył się jednak. Szkolenie imienia króla Maroka Kiedy Maroko wyeliminowało Hiszpanię i awansowało do ćwierćfinału piłkarskich mistrzostw świata, do trenera i piłkarzy dzwonił król Mohammed VI. On też w koszulce marokańskiej drużyny wyjechał na ulice Rabatu, by świętować z kibicami. Może to dziwić, gdyby nie świadomość jaki wpływ miał król na marokański futbol. W 2007 roku, w czasie najgłębszego kryzysu, polecił stworzenie centrum szkolenia piłkarskiego - akademię w Sala Al Dżadida, nawiasem mówiąc, dawnej portugalskiej twierdzy. Dzisiaj to twierdza marokańskiego futbolu. Projekt kosztował - w przeliczeniu - jakieś 70 mln zł. Na jej czele stanął sekretarz królewski Mounir El Majidi, szef FUS Rabat. Akademia ruszyła w 2010 roku, w jej ślady powstały kolejne np. w Agadirze. Youssef En-Nesyri, Nayef Aguerd, Azzedine Ounahi to właśnie zawodnicy tej królewskiej akademii i uczestnicy mundialu w Katarze. Mohammed VI nie jest postacią kryształową. Przeszedł już przez falę ulicznych protestów na rzecz demokracji, zorganizowanych przez Ruch na rzecz Zmian 20 Lutego, Były ofiary śmiertelne. I tak jednak jest uważany za jednego z najbardziej otwartych na zmiany przywódców państw arabskich i jednej z trzech zaledwie monarchii w Afryce (pozostałe dwie to maleńkie Lesotho i Eswatini na południu kontynentu.) Wybór ofensywnego trenera dla Maroka Jeszcze niedawno selekcjonerem Maroka była Bośniak Vahid Halilhodžić, ostro skonfliktowany z największymi gwiazdami zespołu. Zarzucano mu też defensywny styl gry, który starał się maskować wady Marokańczyków zamiast eksponować zalety. Gdyby mundial w Katarze odbył się latem, to on by prowadził zespół. 31 sierpnia jednak reprezentację przejął Walid Regragui, co było ryzykownym zagraniem. Zbudował nową atmosferę, złapał kontakt z zawodnikami. zmienił styl gra na bardziej techniczny i widowiskowy, nawet kosztem porażek. Te jednak nie nadeszły. Nauczeni przez Halihodzicia dobrej obrony gracze Maroka dołożyli do tego ofensywę. Stali się bardzo groźni. W ośmiu pierwszych meczach nowego trenera czystego konta nie zachowali tylko z... Kanadą. Maroko zmieniło się nie do poznania, chociaż jeszcze niedawno było w otchłani. A zmiany, jakie w nim zaszły mogą być doskonałą inspiracją dla wielu innych ekip, także Polski. To w końcu zespół, który ograł Belgię, nie przegrał z Chorwacją, wyeliminował Hiszpanię i Portugalię, wreszcie wydał boiskową wojnę Francji.