Sebastian Staszewski, Interia: - Za wami podróż z Warszawy do Dohy. Jak minęła? Łukasz Wachowski: - Szybko. I z niespodzianką, bardzo miłą zresztą. Taką była dla nas asysta naszych myśliwców F-16, które odprowadziły nas do granic Polski. Byliście tym zaskoczeni? - My nie, bo mieliśmy pewne sygnały, chociaż nie sądziliśmy, że wszystko odbędzie się z taką estymą. Dla piłkarzy to była jednak duża rzecz. Widziałem ich poruszenie, przejęli się tym, co się dzieje. Byli podekscytowani. Nie dziwię się, bo to są niezapomniane przeżycia. Chociaż chłopaki wiele rzeczy w życiu widzieli i z niejednego pieca jedli chleb, to zobaczenie z bliska polskich samolotów, które w fantastyczny sposób dodały nam otuchy przed mundialem, zostanie w ich pamięci. No i tak naprawdę buduje to atmosferę. Jaki to był lot? Pełen radości, skupienia, motywacji? - Wszyscy są zmotywowani, ale odwiedziny F-16 były pozytywnym impulsem. Natomiast mogę zdradzić, że w naszym samolocie czuć było napięcie. Wszyscy wiedzą jaka jest stawka turnieju, rozumiemy o co gramy. Skupienie jest więc niesamowite. Ja osobiście jestem zbudowany podejściem chłopaków. To było fajne pięć i pół godziny lotu. W trakcie lotu mieliście szansę chwilę odetchnąć, bo ostatnie dni były dla was bardzo trudne. Najpierw zamknięcie PGE Narodowego, następnie przeniesienie meczu na stadion Legii Warszawa, gdzie murawa była w fatalnym stanie, a na końcu zamieszanie z biletami, które zostały odkupione przez koników i sprzedawane z narzutem. - Faktycznie to było ciężkie kilkanaście dni, które nas przeczołgały. Zacznę od biletów, bo to najświeższa sprawa. Kiedy ten proceder został ujawniony - dzięki dziennikarzom, którym chciałbym podziękować - od razu zareagowaliśmy. Kiedy odezwaliśmy się do portalu internetowego, gdzie odsprzedawano bilety, dostaliśmy informację, że oni sami zablokowali sprzedaż, bo zauważyli anomalię. Wszystkie problemy spowodowane zostały zamieszaniem ze zmianą stadionu i niemożliwością przygotowania nowej puli biletów kartonikowych. Żałujemy, że niektórzy kibice zostali oszukani czy wprowadzeni w błąd, ale ucierpiał również nasz wizerunek. I mogę zapewnić, że poprawimy się. A co z PGE Narodowym i murawą na Legii? Ta była w tak złym stanie, że Czesław Michniewicz nie zdecydował się na wystawienie kilku piłkarzy. - Tu nie mieliśmy wielkiego pola manewru. Informacja o tym, że nie zagramy na PGE Narodowym była dla nas niemiłym zaskoczeniem. Całą logistykę mieliśmy jednak przygotowaną pod Warszawę, tak samo jak Chilijczycy, którzy wynajęli hotel, zarezerwowali dla swoich piłkarzy loty. Nie mogliśmy nagle zdecydować, że zagramy w Gdańsku. Stadion Legii pozwalał nam na szybkie podjęcie decyzji i to zrobiliśmy. Uważam więc, że sytuację ogarnęliśmy naprawdę sprawnie. Jednocześnie pod presją czasu musieliśmy zaakceptować fakt, że murawa nie będzie w najlepszym stanie, bo w trakcie rundy grali na niej nie tylko gracze Legii, ale także Szachtara Donieck. Wrócę jeszcze do kwestii mundialu. Jak wielkim wyzwaniem jest Misja Katar? - W Rosji mieliśmy o tyle łatwiej, że działało tam kilka firm, z którymi mogliśmy negocjować kontrakty, usługi. I zawsze coś wytargować. Tu niestety są firmy - na przykład z Dubaju czy innych krajów arabskich - które mają monopol albo konkurencja właściwie nie istnieje. Więc ten wyjazd jest bardzo drogi. Przywieźliśmy tu kilkanaście palet sprzętu, łącznie ponad dziesięć ton. Komuś może się wydawać, że to przepych, ale na przykład przy delegacji argentyńskiej wychodzimy na skromnych minimalistów. Uważamy jednak, że branding nie gra i lepiej te pieniądze spożytkować w innym celu. Macie już wynegocjowane z piłkarzami premie za ewentualny sukces? - Tak, mogę to potwierdzić. Wypłaciliśmy już premie za awans na mistrzostwa, natomiast jeśli chodzi o premie za sukces na turnieju to jest około czterdzieści procent z tego, co FIFA przyznała nam w zadatku. A więc są to bardzo godne pieniądze. Rozmawiał w Dosze Sebastian Staszewski, Interia