To wielka szansa Lionela Messiego na to, by wreszcie dorównać Mario Kempesowi czy Diego Maradonie i pierwszy raz w historii zostać mistrzem świata. Argentyna po rozbiciu Chorwacji 3-0 awansowała do finału mistrzostw świata w Katarze mimo fatalnego początku turnieju. W pierwszym meczu przegrała wszak 1-2 z Arabią Saudyjską. Okrzyknięto ten mecz największą być może sensacją w dziejach mistrzostw świata. Jednocześnie Lionel Messi był odsądzany od czci i wiary jako sprawca klęski, która zatrzymała Argentynę. Na dodatek w meczu z Polską nie wykorzystał zrzutu karnego, który obronił Wojciech Szczęsny. Porażka przerwała jej wspaniałą serię meczów bez porażki, z która przyjechała ona na turniej. Przerwała jednak tylko na chwilę, bo od tamtej pory Albiceleste nie przegrali pięciu kolejnych starć - z Meksykiem, Polską, Australią, w ćwierćfinale z Holandią i w półfinale z Chorwacją. Lionel Messi - od zera do bohatera Messi od zawodnika, którego uważano za znów mało przydatnego dla reprezentacji awansował w trzy tygodnie do miana bohatera, który wespół z rewelacyjnym Julianem Alvarezem rozmontował chorwacką drużynę i nie pozwolił wicemistrzom świata na powtórzenie sukcesu z 2018 roku. - Nawet po porażce w pierwszym meczu z Arabią Saudyjską czułem, że ta drużyna ma potencjał i możemy wiele osiągnąć - mówił Messi po meczu z Chorwatami.