Obecnie 76-letni trener w reprezentacji zagrał na mundialach w 1974 i 1978 roku. Grał w Stali Mielec i FC Metz. Później przez wiele lat prowadził m. in. kluby francuskie, reprezentacje z Afryki - np. Maroko, Mali, Senegal (m. in. finał Pucharu Narodów Afryki z Tunezją), a także Wisłę Kraków. Andrzej Klemba, Interia: Zagrał pan w mistrzostwach świata w 1974 roku i cztery lata później. Na tych mundialach dwa razy zmierzyliście się z Argentyną, a raz z Meksykiem... Henryk Kasperczak: I wspomnienia są różne. Z mundialu w Niemczech bardzo dobre, z Argentyny dużo gorsze. Mówi się często, że jak się nie przegra meczu otwarcia, to morale zespołu idzie w górę, zespół jest podbudowany i to pierwszy krok, by wyjść z grupy. Tak się stało w 1974 roku. W pierwszym meczu trafiliśmy na Argentynę, czyli zespół zawsze ze świetnymi piłkarzami, typowany na faworyta. Wygraliśmy i pamiętam, że rzeczywiście uwierzyliśmy w siebie. Mecz oczywiście był trudny, ale pokazaliśmy nowoczesny futbol, oparty na kontrach, szybkiej i technicznej grze. Nie było w tym przypadku, że pokonaliśmy Argentyńczyków. Cztery lata późnej wzięli jednak rewanż. - To prawda. Na wyniku spotkania zaważył zmarnowany przez Kazimierza Deynę rzut karny. Gdyby strzelił, byłoby 1-1 i mecz mógł się potoczyć inaczej, a tak przegraliśmy 0-2. To nie było też tak, że byliśmy zdecydowanie gorsi, bo spotkanie było wyrównane. Nikogo się wtedy nie baliśmy, ale system rozgrywek był taki, że trafiliśmy w drugiej grupie na trzy zespoły z Ameryki Południowej. Pokonaliśmy tylko Peru, a Argentyna i Brazylia rzeczywiście wzięły na nas rewanże za porażki cztery lata wcześniej. Wcześniej na mundialu w Argentynie zmierzyliście się jeszcze z Meksykiem. Wygraliście 3-1, a dwie bramki strzelił wchodzący do zespołu Zbigniew Boniek. - To był wtedy nasz obowiązek. Meksyk nie zaliczał się do potentatów jak Argentyna, Brazylia, Włochy czy Niemcy. Zajął wtedy w naszej grupie ostatnie miejsce. Boniek? Dopiero zaczynał coś więcej znaczyć w reprezentacji. Starał się jak najszybciej wywalczyć miejsce. Kolejne pokolenie z Bońkiem pokazało w 1982 roku, że mieliśmy zaplecze. Z drugiej strony trener Gmoch na ławce cały czas trzymał Włodka Lubańskiego. Meksykanie to byli zawodnicy dobrzy technicznie, świetnie panujący nad piłką, zwinni i szybcy. To cechy, które w obecnym futbolu wciąż są ważne i charakterystyczne dla zespołów z Ameryki Południowej i Meksyku. Jedną rzecz, którą można im wytknąć to skuteczność. I było to widać choćby w ostatnim meczu Polski z Chile. Rywale też mieli przewagę w posiadaniu piłki, tworzyli akcje, ale nie potrafili ich wykorzystać. Ta wada dotyczy też Meksykan. Jakby pan oceni tych rywali? - Ten zespół sporo bramek zdobywa ze stałych fragmentów, a nie z gry i trzeba na to zwrócić uwagę. Trener Meksyku ma trochę problemów kadrowych, ale z drugiej strony, który selekcjoner ich nie ma. Przecież reprezentacja Francji straciła Karima Benzemę, zdobywcę "Złotej Piłki". To ogromny problem dla Francuzów. Zastąpi go Olivier Giroud. Nie trzeba mówić co by było, gdyby w Polsce nie mógł zagrać Robert Lewandowski. Tuż przed mundialem Meksyk przegrał ze Szwecja. Kibic pomyśli, że skoro my wygraliśmy ze Szwedami walkę o mundial, a oni z Meksykanami, to to nasze zwycięstwo jest przesądzone. Piłka nożna logiczna jedna nie jest. Polska przed mundialem z trudem wygrała z Chile. Na zespół spadła krytyka, a pan jak ocenia powołania i grę tuż przed mistrzostwami świata? - Tak naprawdę, to nie wiemy, czy Czesław Michniewicz podjął dobre decyzje kadrowe. To będzie można ocenić po fazie grupowej. Kazimierz Górski też nie powołał na mistrzostwa świata wszystkich zawodników, którzy grali w eliminacjach. Nawet Mirosław Bulzacki wypadł, choć świetnie zagrał na Wembley. W kadrze zastąpił go młody Władysław Żmuda. Miejsca zabrakło dla Lesława Ćmikiewcza, a pojechał Zygmunt Maszczyk. To selekcjoner podejmuje decyzje, dopasowuje do swojej koncepcji i bierze za to odpowiedzialność. Trudno teraz krytykować Michniewicza, bo bronią go wyniki - przecież jego zespół wywalczył awans na mundial, utrzymał się w Lidze Narodów i wygrał ostatni sparing. Choć oczywiście gra z Chile nie była zadowalająca, ale trzeba pamiętać, że nie graliśmy w najmocniejszym składzie. Bez Roberta Lewandowskiego czy Piotra Zielińskiego tracimy bardzo dużo, a Glik zagrał połowę. A do tego ci, którzy weszli po przerwie, czyli Bereszyński, Grosicki, a przede wszystkim Piątek poprawili postawę zespołu. To też pokazało, że Michniewicz czuję grę i potrafi zrobić zmiany. Rozmawiał Andrzej Klemba