Kadra nie pomogła nam się cieszyć z sukcesu
W trwającej wciąż dyskusji na temat tego, czy występ reprezentacji Polski i awans do 1/8 finału był sukcesem czy porażką, w pewnym sensie i symbolicznie odniosła się do tego drużyna. W poniedziałek wieczorem na lotnisku Okęcie wylądował bowiem samolot z naszymi kadrowiczami. Skoro drużyna miała poczucie, że było to osiągnięcie, to można było się spodziewać, że radością zechcą podzielić się z kibicami, którzy zapewne licznie stawiliby się w hali przylotów. Niestety, tak jak odlot odbył się z fanfarami (słynna już eskorta myśliwców F-16), to już podróż w drugą stronę taka huczna nie była. Przeciwnie - pozostawiła kolejny niesmak. Przypominała raczej powrót pijanego męża w środku nocy, który stara się bezszelestnie otworzyć drzwi, żeby nie obudzić domowników. I szkoda, że tego typu powroty stają się niemal tradycją piłkarskiej kadry.

Po pierwsze, nie zrozumiałym jest dla mnie to, jak można było się zgodzić na to, żeby do Polski wróciła tylko połowa drużyny, bo kilkunastu zawodników uznało, że z Kataru będzie im bliżej na wakacje w egzotyczne miejsce w Azji, ewentualnie do domów w innych krajach niż Polska, w których teraz mieszkają. Rozumiem, że Doha jest wygodnym miejscem przesiadkowym, ale moim zdaniem powinien obowiązywać jakiś protokół, pewne zasady.
Cokolwiek się wydarzy, to powinno być tak, że lecimy razem i wracamy razem. Wiadomo, że ze względu na koszty w Katarze stawiła się niezbyt liczna rzesza polskich kibiców, tym bardziej należało im się kilka chwil styczności z bohaterami. Wydaje się też, że przydałaby się jakaś medialna aktywność - jakaś konferencja, albo formalne lub mniej formalne spotkanie z dziennikarzami. Wiemy dobrze, że na gorąco po meczu z Francją pojawiły się pewne wypowiedzi, sugerujące, że nie wszystkim zawodnikom jest po drodze z obecnym selekcjonerem. Ale to tylko interpretacja, czytanie między wierszami. Tym bardziej przydałoby się oczyścić atmosferę.
Powrót nie w komplecie, a do tego przemykanie tylnymi drzwiami i całkowite zignorowanie kibiców i dziennikarzy, to spora dyplomatyczna wpadka. Organizacyjnie - zarówno w tej kadrze i wokół niej - wciąż jest do poprawy tyle, ile na boisku w spotkaniu z Argentyną. I niczego nie uczą nas błędy popełniane wcześniej. Że przypomnę tylko zakończenie EURO 2012 i słynną aferę biletową, wywołaną przez Jakuba Błaszczykowskiego.
Czytaj także: Trener Michniewicz zdradzony przez piłkarzy?
Jakby tego było mało, doszła jeszcze kwestia tajemniczej premii i kłótni, którą ta rzekoma nagroda wywołała. Pewnie był to też powód, że powracający piłkarze i sztab szkoleniowy woleli schować głowy w piasek. Bo ten pomysł raczej nie zyskał poklasku wśród fanów futbolu. Tym bardziej trzeba tę sprawę wyjaśnić, bo im dłużej utrzymywane to będzie w tajemnicy, tym więcej teorii i wersji będzie się pojawiać w przestrzeni medialnej.
Którakolwiek z wersji jest prawdziwa, to kto jak kto, ale Czesław Michniewicz powinien wiedzieć, że dzielenie pieniędzy przed ważnymi spotkaniami (a tym bardziej w trakcie tak prestiżowego turnieju) - czy to przy kolacji, czy w szatni, czy w autokarze w drodze na mecz, nie jest najlepszym pomysłem. Kwestie finansowe powinny być dopięte w najmniejszym szczególe długo przed turniejem. Wiadomo bowiem, że dyskusja na ten temat, w pełnych emocji momentach w trakcie mistrzostw, nie prowadzi do niczego dobrego. W tym przypadku można powiedzieć, że wokół tych dwóch organizacyjnych wpadek pozostaje duży niesmak.
Jeśli można było zrozumieć, że dla wielu piłkarzy wynik osiągnięty na mundialu w Katarze jest sukcesem, to niestety ostatnie chwile już po występach na boisku, okazały się totalną klapą. "Pozwólcie nam się cieszyć" - apelował po meczu z Argentyną Wojciech Szczęsny. Podobny apel można skierować do piłkarzy od kibiców. Zmieniłbym w nim tylko jedno słowo: "Pomóżcie się nam cieszyć". Ale niestety mleko się już wylało...








